Prześladowało mnie przez jakiś czas, ale odeszło gdy zaakceptowałam, że mojego Antosia już nie dostanę do swoich żywych rąk. Wydawało mi się że to ten masaż lędźwi któremu poddałam się na feriach go zabił. Albo to, że biegałam za Mają kiedy zjeżdżała na nartach. Albo to, że za bardzo się zdenerwowałam kiedy mąż mnie okradł. Albo to, że mam nadczynność tarczycy, a tak bardzo chciałam mieć drugie dziecko. Albo... Już koniec. Jest po wszystkim. Nikomu nie pomogę swoim poczuciem winy. Byłam najlepszą matką jaką potrafiłam być i nic już tego nie zmieni. Dalej wyję i czołgam sie po ziemi przywołując imię mojego Synka. Ale czy obwinianie siebie coś zmieni? Nie. Sprawi tylko, że będę wrakiem człowieka, matką, której nie ma dla ziemskiej córeczki, ofiarą kolejnego skurwysyna. Dlatego musimy wierzyć, że zrobiłyśmy tyle ile mogłyśmy, bo właśnie tyle mogłyśmy, ni mniej ni więcej. W tamtym momencie po prostu nic innego nie dało się zrobić. Strata będzie z nami już do końca, a nasze małe Aniołki zawsze będą w naszych sercach czekając niecierpliwie na nas. Ja wierzę w Boga, choć wcześniej miałam do religii i wszelakich bóstw raczej ambiwalentny stosunek. Ale teraz wierzę, modlę się do Matki Boskiej, aby mi kiedyś jeszcze pozwolono ujrzeć mojego Syna, po raz pierwszy wziąć go w ramiona, ukochać i przytulić. Wszak jest Aniołem, stworzeniem boskim... Natalia, mama ukochanych dzieciątek: Mai 16.02.2003, Antosia Aniołka 20.02.2008(17tc) i Jakuba pod sercem; http://antosjanocha.pamietajmy.com.pl
|