Minely dwa miesiace od smierci mojego synka.Staram sie byc silna i nie pokazywac po sobie jak bardzo cierpie w srodku.Ciezki tydzien mialam-najpierw przyszla nieswiadoma niczego sasiadka i chciala zobaczyc malenstwo...w momencie mnie sparalizowalo i nie wiedzialam jak mam uciec...Dwa dni pozniej napisala do mnie kobieta od ktorej kupilismy wozek ze napewno juz jestesmy szczesliwymi rodzicami i nam gratuluje...jakby mi ktos noz w serce wbil.Cala zaczelam sie trzasc i musialam wyjsc z domu zeby sie uspokoic.Na codzien,w kontakcie z bliskimi potrafie sie jakos trzymac i nie plakac ale przy innych nie wiem co mam robic...Teraz czekaja mnie rozmowy kwalifikacyjne do pracy i az jestem przerazona co zrobie jak padnie to pytanie.Nie mam juz w sobie tej werwy co kiedys,trudno mi ogarnac codziennosc,przestalam juz byc gadatliwa.Jestem tym wszystkim przerazona.Lapie strasznego dola i zaczynam sobie wmawiac ze moze to wszystko to moja wina?moze nie nadaje sie na matke i dlatego bog zabral mi mojego synka?strasznie mi zle:(