Witam.Ciezko mi bylo wejsc na to forum...minal dopiero miesiac od smierci mojego kochanego synka Wiktorka.Zmarl w 35 tygodniu,zawinela mu sie pepowina wokol szyi.Gdy przestalam wieczorem gdy zawsze harcowal czuc ruchy wiedzialam ze cos jest nie tak.Na drugi dzien w szpitalu niestety moje obawy sie potwierdzily.Tydzien faszerowali mnie kroplowkami na wywolanie porodu,podawali masci i mocne tabletki a moj organizm nie chcial sie poddac.Maz do konca nie chcial uwierzyc w to co sie stalo.Stukal malemu z nadzieja ze odstuka jak zawsze ale niestety...Swiat mi sie zawalil.Dlugo nie umialam sie zdecydowac na dziecko a gdy juz do tego dojrzalam spotkalo mnie najgorsze.Wszystko mielismy kupione,cala rodzina byla w gotowosci ze juz,juz maly bedzie z nami.Bardzo duzo w takiej chwili znaczy rodzina i przyjaciele-wszyscy plakali i wspierali mnie cala dobe.Ale rana w sercu jest ogromna.Nie da sie jej niczym zalatac.Mowia ze najlepiej od razu postarac sie o nastepne ale przeciez ono nie zastapi tego ktore sie juz tak mocno kochalo.A co wam dziewczyny pomoglo?Jak wy wrocilyscie do normalnosci?Bo dla mnie zrobienie obiadu to teraz wielkie wyzwanie bo myslami jestem przy dziecku.Pozdrawiam was wszystkie serdecznie.