u mnie dopiero 2 tygodnie odkąd Antoś odszedł...póki co widzę że to nachodzi falami, są dni kiedy się wydaje że jest lepiej i to wszystko co się stało zdaje mi się jakimś mglistym wspomnieniem...a czasam dociera do mnie z całą brutalnością i wtedy dosłownie zapadam się w czarną otchłań, wyje bez końca, ból jest niesamowity...a potem znów przychodzi ulga.jednak ból w sercu i tęsknota jest cały czas. U mnie tym gorzej że być może nigdy już nie zajdę w ciążę:( 2 razy poroniłam, po 4 latach czekania Antoś, urodził się przedwcześnie i szybciutko sobie poszedł. Cieszę się że mam świętego w niebie i że on już nie cierpi, że jest tak szczęśliwy ale...moje ramiona puste i nie mogę się pozbyć myśli że tak już zostanie. Załączam wiersz ku pokrzepieniu (*) Wydaje się niemożliwe nigdy na początku drogi a ono przychodzi niespodziewanie i prosto zwyczajnie jak pies do nogi jedno słowo, zdanie, gest, modlitwa, łzy jak mały promyk wpada w czarną dziurę rozpaczy i zaczynasz widzieć choć nigdy do końca ps. A może założyć nowy wątek o tym, czy ktoś z nas odkrył jakiekolwiek dobro, które wyrosło ze straty?? Jakikolwiek promyczek? Coś co choć troszkę nadało sensu temu co się stało? mama Niebieskiego Antoniego i Jana Pawła, ziemskiego Frania i świętego Antoniego Jana (ur. 29.09.2015 - 29 tc, zm.14.10.2015)
|