NASZE HISTORIE O STRACIE

Maja  urodziła się 24 lutego 2006 roku o godzinie 22.15 umarła 21 marca, o 13.25 Żyła niecały miesiąc. 

„ Żyła sobie kiedyś bardzo malutka i bardzo dzielna dziewczynka. Miała na imię Maja”  Zawsze pragnęłam mieć dwie córeczki, więc kiedy okazało się, że jestem w ciąży w moim sercu zagościła wielka radość. I czułam, że to będzie córeczka. 

Nie wiem co jest po drugiej stronie

Czy zamykamy oczy i jest ciemność, wieczna narkoza, bez smutku, ale i bez radości, a przede wszystkim bez świadomości, czy może jednak nasze istnienie jest niezależne od tkanek. Czy istnieje raj? 

Kochana Sylwusiu, Mijały dni, miesiące, minął rok .... Rok, kiedy już Cię nie ma ze mną.

Pamiętam Cię, ale już nie czuję. Mam zdjęcia, ubranka, zabawki, Twoje włoski schowane w pudełeczku - ale nie mam Ciebie. Nawet ręcznik (nie uprany jeszcze) pachnie Tobą, oliwką . A w głowie ciągle tkwi pytanie – dlaczego musiałaś odejść? Nie szukam na nie odpowiedzi, nie pytam codziennie. 

Mareczek 03.04 - 27.04

Mam 37 lat. Za sobą nieudane małżeństwo. 15-letni syn, który ostatnio powiedział mi, że ze mną nie może wytrzymać. 10 lat temu, kiedy jeszcze moje małżeństwo wyglądało jako-tako zaszłam w drugą ciążę. Niestety dość szybko dowiedziałam się, że była to ciąża pozamaciczna. 

Piotruś ur. 07.05.04 zm. 20.08.04. 

Mijały właśnie dwa tygodnie odkąd wróciłam do pracy, po urlopie wychowawczym. Byłam tak przejęta, że niewiele myślałam, o czymś innym niż firma. Pewnego dnia dotarło do mnie, że chyba zapomniałam o czymś ważnym… okres…zdaje się, że już tydzień się spóźnia. 

Laura (40 tydz.). ur. zm. 7.07.04. Najukochańsza córeczko, w pierwszą rocznicę Twojego odejścia ...  

Było duszno, bardzo duszno... Chwile kompletnej ciszy przerywał co jakiś czas pociąg, przejeżdżający wysoko ponad głową. Powiśle, tutaj wszystko się zaczęło i skończyło... 

Teraz po pięciu latach od śmierci Wiktorii, boli jeszcze bardziej, niż na początku.

Wtedy rolę główną odegrał szok, otoczenie i życie... Teraz po tylu latach, to wraca do mnie jak zły sen, osaczają mnie sprawy nie dokończone. Oto mój rozrachunek z samą sobą - nie wiem czy poskutkuje, ale może coś rozjaśni w moim życiu. 

24 marca tego roku urodziłam martwe dziecko. Mój synek zmarł nagle w 31 tyg. ciąży.

Badania - sekcja wykazały że miał dwunaczyniową pępowinę, poza tym nie było wad. Wcześniej, na badaniu usg było wszystko dobrze.  Przeżyłam szok, bo to nie miało być tak. Dzieciątko było zaplanowane (mimo że mam 39 lat) i bardzo oczekiwane. 

Po tym, jak 27 lat temu urodził się z ciężką wrodzoną wadą Wojtek, wcale nie przestaliśmy myśleć o drugim dziecku. 

Byliśmy bardzo młodzi i wierzyliśmy, że wszystkiemu damy radę. Czekały nas wzloty i upadki, różne opinie i rokowania, operacje, zabiegi rehabilitacyjne, ale i pospolite radości. 

Mój Synek Staś. Czasami myślę, że o Stasiu wiedzieliśmy na długo przed jego poczęciem...

5 lat  przed ślubem powiedziałam Maciejowi, że czuję że będę miała kiedyś upośledzone dziecko. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać o byciu zawsze razem, o ślubie i naszych przyszłych maleństwach. 

Stefanek, odszedł 13 stycznia 2004r w 16 tc.

Po długich staraniach udało się! Będziemy mieli dziecko! Radość była wielka. Maleństwo od pierwszych tygodni dawało się we znaki. Mdłości były nie do wytrzymania. Praktycznie nie wychodziłam z domu. Rodzina szczęśliwa odliczała tygodnie. Szczęście trwało do 6 stycznia 2004 roku. To wtedy w trakcie rutynowych badań wyszło że coś jest nie tak.  Dostałam skierowanie na USG. Diagnoza była tragiczna. 

Małgorzatka żyła 27 godzin.

Następnego dnia o czwartej rano położna obudziła mnie, mówiąc że mogę iść do Małgorzatki, że właśnie zmarła.  Pisze ten list ponad tydzień po mojej tragedii, pisze go dla tych z was, którym świat się zawalił. Gdy rok temu zaszłam w ciąże dosłownie skakałam ze szczęścia.