Mój Synek Staś. Czasami myślę, że o Stasiu wiedzieliśmy na długo przed jego poczęciem...

5 lat  przed ślubem powiedziałam Maciejowi, że czuję że będę miała kiedyś upośledzone dziecko. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać o byciu zawsze razem, o ślubie i naszych przyszłych maleństwach. 

Mieliśmy wtedy po 19 lat. Staś począł się krotko po ślubie. Trzy tygodnie wcześniej moja starsza siostra oznajmiła, że jest w ciąży. Po trzech tygodniach dołączyła do nas druga siostra. Pamiętam, jaką mieliśmy radość kiedy opowiadaliśmy o tym rodzinie, znajomym.

 A potem nastał czas snucia planów, porównywania brzuchów, pierwszych  kopniaków, wyczuwania ich u siebie nawzajem. Moja ciąża była chyba najbardziej bezproblemowa: nie miałam mdłości, wspaniale się czułam. Biegałam do pracy i na uczelnię. Miesiąc przed terminem okazało się, że synek odwrócił się pupą w dół. Od tej chwili czułam słabsze ruchy. Mój ginekolog tłumaczył, że dziecko w tej pozycji ma mniej miejsca. Dwa tygodnie przed terminem wydawało mi się, że ruchów prawie nie ma. To był piątek. Rano jeszcze coś poczułam. Cały dzień czekałam, wsłuchiwałam się, gniotłam po brzuchu. Ogarniał mnie coraz większy niepokój. Do teraz nie rozumiem dlaczego wtedy nie pojechaliśmy do lekarza. Nie dopuszczałam do siebie myśli, iż coś może być nie tak, myślałam że po prostu panikuję.

Następnego dnia byliśmy w szpitalu na szkole rodzenia i po wykładzie powiedzieliśmy lekarce, że prawie nie czuję ruchów. Od razu wzięli mnie na patologię i podłączyli do ktg. Kiedy usłyszałam bicie serduszka uspokoiłam się. Przyszedł lekarz prowadzący i okazało się ze zapis jest nieprawidłowy.

Przygotowali mnie do cesarskiego cięcia. Na porodówce zapis się poprawił. Lekarz powiedział, że widocznie zbliżał się poród i dzieciątko się "przyczaiło". Na cięcie jechałam pełna nadziei że wszystko będzie dobrze. Gdy się wybudziłam, był przy mnie mąż. Powiedział ze synek waży 3800g, miał problemy z oddychaniem i z pracą serduszka, ale teraz jest już wszystko dobrze, a w serduszku nie ma szmerów.

Poszedł do niego na oddział noworodkowy. Kiedy przyszedł znowu, powiedział mi cicho prosto do ucha: "Pamiętasz naszą rozmowę 5 lat temu, o tym że będziemy mieli upośledzone dziecko? Nasz synek ma Zespól Downa, ale jest cudowny. Ja nie zapomniałem nigdy o tej rozmowie i jestem na to gotowy."

Ja tez byłam gotowa. Byliśmy szczęśliwi. Gdy mąż pojechał do domu, przyszła pani neonatolog i powiedziała mi szeptem (była noc), że stan synka się pogorszył, mały jest pod respiratorem i będą go rano przewozić na Polną – ale jeśli stan się pogorszy, zrobią to jeszcze w nocy. Wymogłam na niej by przywieźli go najpierw do mnie jeśli Stasiu będzie musiał opuścić szpital.. Całą noc patrzyłam na otwarte drzwi i nasłuchiwałam czy nikt nie idzie. Mąż noc spędził siedząc przy telefonie. Rano zawieźli mnie do synka. Był taki śliczny, moje małe cudeńko.

Leżał w inkubatorze i nie wiedziałam wtedy jeszcze, że do inkubatora można włożyć rękę - wiec tylko na niego patrzyłam. Zabrali go do innego szpitala i odtąd mąż jeździł na zmianę do mnie i do Stasia. Ja tylko płakałam i modliłam się by żył. Raz Maciej "przywiózł" mi na swoich dłoniach zapach Stasia...

Okazało się, że nasz synek ma bardzo poważną wadę serca - brak wykształconych przedsionków i komór; serce to jedna wielka komora. Do tego doszło zapalenie płuc, które uniemożliwiało zabieg. Z kolei wada serca utrudniała leczenie zapalenia płuc.

Po 5 dniach wyszłam ze szpitala i od razu pojechaliśmy do Stasia. Był taki biedny, pokłuty, posiniaczony. Mogłam go w końcu dotykać, głaskać, śpiewać mu kołysanki  Jeździliśmy do Stasia dwa razy dziennie.

Byłam u niego tylko dziewięć razy. Jedynie raz miał otwarte oczka, takie śliczne, trochę nieobecne. Tak słodko ssał rurkę którą miał w buźce. Miał czarne włoski. Podnosiłam jego rączkę, żeby poczuć jej ciężar, żeby się przekonać, że on na pewno jest - sam dotyk już mi nie wystarczał. W niedzielę lekarze powiedzieli nam iż jest minimalna poprawa, że Staś zaczął w końcu  siusiać. To niewiele, ale coś drgnęło.

Następnego dnia chcieliśmy Stasiowi zrobić zdjęcia, ale nie zdążyliśmy kupić baterii do aparatu. Byliśmy u niego do 19-stej. Jeszcze zaśpiewałam mu kołysankę, pogłaskaliśmy go i pojechaliśmy do domu.

Dwadzieścia minut później zatrzymała się akcja serca.

Reanimacja nie udała się.

Staś, nasz kochany pierworodny synek. Bardzo za nim tęsknimy i bardzo go kochamy. Wiemy, że musimy tak żyć, by spotkać się z nim w Niebie.

AGNIESZKA