Ku pokrzepieniu. J.M.Barrie Przygody Piotrusia Pana rozdz. IV
Nie było więc rady, elfy musiały się zgodzić na życzenie Piotrusia. Udzieliły mu mocy latania za pomocą łechtania go w łopatki. Im silniej go łaskotały, tym mocniej swędziało miejsce, w którym dawniej rosły skrzydełka, i po krótkiej chwili Piotruś uniósł się w powietrze i szybował coraz wyżej i wyżej, het, ponad wierzchołkami drzew i ponad szczytami dachów i kominów. Podróż była tak cudna, że Piotruś zboczył nawet trochę z drogi wiodącej ku domowi i latał długo ponad wieżami kościelnymi, nad pałacami i olbrzymią rzeką przerzynającą korytem swoim miasto.
Wreszcie jednak skierował się ku domowi i odszukał otwarte okno sypialnego pokoju matki. Ale już w czasie tej podróży napowietrznej postanowił poprosić królową elfów, żeby go zamieniła w ptaka. Kiedy Piotruś wleciał przez otwarte okno sypialni, matka jego spała. Piotruś usiadł cichutko w nogach jej łóżka i uważnie jej się przypatrywał. Ramię matki podłożone pod głowę tworzyło w poduszce wgłębienie, które, wysłane puchem bujnych, jedwabistych włosów, podobne było do najcudniejszego gniazdka. Piotruś nie mógł oczu oderwać od jej ślicznej twarzy i delikatnych koronek, zdobiących jej bieliznę i pościel.
Niezmiernie był dumny, że ma taką śliczną mamę. O matko! Gdybyś wiedziała, kto siedzi na twoim łóżku szepnął po cichutku. Delikatnie pogładził rączką maleńkie wzniesienie zarysowane na kołdrze przez jej stopy; z wyrazu matki poznał, że sprawiło jej to przyjemność. Wiedział, że wystarczyłoby szepnąć jedno najcichsze słówko, a przebudziłaby się natychmiast, bo matki budzą się zawsze na najlżejsze poruszenie swych dzieci.