Bałam się, jak jasna cholera. Latałam do lekarza z każdą pierdołą. Usg nagrywał nam gin na płytkę, bo z nerwów, nie pamiętałam, co było mówione, oglądane. Kzałaliśmy liczyć lekarzowi żebra, oglądać paznokcie. Pierwsza ciąża po Zuzi była trudniejsza, niż druga. Może nie chodziłam rozdygotana, ale musiałam sobie powtarzać- "zdecydowana większość ciąż, kończy się płaczem różowego bobaska. Chore dzieci stanowią niewielki procent." Pracowałam na swoje szczęście. Samo nie spadło. Świadomie przeżywałam żałobę. Nie unikałam jej. Skorzystałam z pomocy specjalisty, kiedy czułam,że sobie nie radzę. Wróciłam na studia, które były dla mnie deską ratunkową na ten trudny czas. Wiesz Mamo Antosia...Ja nadal tęsknię. Zawsze będę, ale z uśmiechem wdzięczności na twarzy za to, że mogłam być mamą takiej cudownej istotki. Czasami płaczę. Np. wczoraj, kiedy w tv widziałam szpital i lekarzy, którzy operowali i którzy zajmowali się moją córcią. Łzy same naplywają, serce na chwile zwalnia swój rytm... Posiadanie chorego dziecka, to bardzo specyficzy "dar". Ja dzięki mojej Zuzi zmieniłm się o 180 stopni! Gdyby nie ona, zapewne nadal byłabym zapatrzona w swoje potrzeby. Nie zdawałabym sobie sprawy, jakim cudem jest macierzyństwo. Teraz, dzięki niej, doceniam tak proste rzeczy...jak wspólny spcer, ładną pogodę, uśmiech moich dzieci. Naturalne rzeczy prawda? Takie codzienne...Niby nic nadzwyczajnego...:) Powodzenia życzę. --- "Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."
|