tyle we mnie bólu, tęsknoty i strachu. Minął miesiąc i 7 dni odkąd Mikołaj odszedł. Chociaż mój ból zaczął się 18go czerwca. Kiedy trafił do szpitala. Mieszkam z mężem, jego mamą i rodzeństwem. 160km od rodzinnego domu i części "mojego świata". Prócz męża nie wspiera mnie nikt, tylko kładą kolejne kłody pod nogi. Każdy robi na złość, nikt nie pomaga. Mam lepsze i gorsze dni. Staram się żyć normalnie. Wróciłam do szkoły, co wcale nie było łatwe. Bałam się tych wszystkich spojrzeń. Wiedzieli, że mam chore dziecko. I chcąc uniknąć pytań: "jak się czuje Mikołaj" poprosiłam koleżankę, żeby powiedziała o naszej stracie. I w sumie tam czuję się najlepiej. Traktują mnie normalnie. A tu, w domu, mają gdzieś co czuję. Traktują mój płacz i brak chęci do wstawania, mówienia, robienia czegokolwiek jako kaprys. A ja czasem chciałabym, żeby mnie zapytali jak się czuję. Chciałabym, żeby traktowali mnie jak członka rodziny. Mieszkam tu półtora roku i nigdy nie poczułam się jako osoba, która jest ważna i potrzebna. Chciałabym uciec, ale nie mam dokąd. Tyle tego wszystkiego się we mnie tłamsi. Ten ból. Codziennie o Nim myślę. Mam go przed oczami. Prawie ciągle. Moment porodu, kiedy patrzył na mnie, kiedy mogłam go tulić. Widzę to jak leży w szpitalu, jak cierpiał. Ale był ze mną. Mogłam do Niego mówić, trzymać Go na rękach, śpiewać, opowiadać. I też tak często myślę o pogrzebie. Kiedy leżał w trumience. Był taki zimny. Ale wyglądał jakby spał. Był śliczny. Stałam nad Nim, mówiłam do Niego i głaskałam po policzku. A kilka chwil później patrzyłam jak zakrywają grób. Było tyle ludzi, którzy przyszli Go pożegnać. Przez cały czas Jego pobytu w szpitalu, trzymali za Niego kciuki, modlili się i tak samo jak ja wierzyli, że wszystko będzie dobrze. Przecież cuda się zdarzają. I ja na ten cud czkałam. Ja wiem, że teraz mu jest dobrze. Ale nadal pytanie w głowie: "dlaczego?" i szukanie odpowiedzi. Ale odpowiedzi nie ma.... Ania Mama Aniołka Mikołaja (*16.06.10 +1.12.10) i Ziemskiego Krystianka (ur.30.06.11r)
|