Staram się wierzyć i wrócić choć trochę do normalności. Wyszłam juz z domu a nawet wróciłam do pracy, ale bywa różnie. W moim sercu i pamięci Marcysia pozostanie na zawsze a z tym niepojęta tęsknota. Niestety ludzie też tego nie ułatwiają, ale chyba staję się coraz bardziej obojętna na ludzką głupotę i chamstwo... Po tym wszystkim co przeszliśmy od razu wiedzieliśmy, że nasza córeczka będzie miała rodzeństwo i potrzeba przelania całej mojej matczynej miłości jest coraz większa. Wierzymy, że nasz Aniołek chciał nas doprowadzić właśnie do tego szpitala i do tych lekarzy, którzy walczyli o życie naszej kruszyny a potem trzymali mnie za rękę kiedy dostawałam spazmów. I chociaż moje dziecko odeszło właśnie tam to wracając teraz do szpitala, w którym mój skarb przyszedł na świat czuje spokój... jest chyba we mnie strach, którego nigdy nie pokonam, ale uczę się z nim żyć. Jestem gotowa na wszystko, aby móc tulić moje ziemskie dziecko i widzieć w nim cząstkę mojego Anioła. Jednak jeszcze nie teraz... najpierw muszę pokonać opory przed prawdziwa bliskością z mężem a poza tym moje ciało narazie chyba ma dość, bo od pierwszej miesiączki zagościły u mnie torbiele w jajniku, które pojawiają się i znikają, ale czuję się coraz lepiej więc mam nadzieję, że się ich pozbędę a badania wyjdą dobrze i dostaniemy zielone światło.
|