dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> STRATA DZIECKA
Nie jesteś zalogowany!       

o moim małym RycerzykuHits: 3053
marzenak  
07-05-2010 10:19
[     ]
     
Wielokrotnie zaglądałam na forum i czytałam Wasze historie, ale nigdy nie miałam odwagi odezwać się, do wczoraj, kiedy przeczytałam list Nadji - przecież to moje życie, no może nie do końca, ale skończone tego samego dnia. 24 marca 2010 odszedł mój najsłodszy chłopczyk, mój mały Rycerzyk, który nie miał już siły dalej walczyć, mimo, że tak bardzo tego pragnęłam. Moje życie przestało mieć znaczenie, nie mam już pragnień, niczego. Na mojego Szymusia czekaliśmy bardzo długo, przynajmniej dla nas, 2 lata starań, różnorodnych badań, które nie wykazywały żadnych nieprawidłowości i wreszcie się udało - 2 kreseczki na teście. To był najwspanialszy dzień w naszym życiu. Ciąża była cudowna, nic się nie działo, a mój mały Skarb rozwijał się prawidłowo. Poród książkowy, dosyć znośny i wreszcie nasze pierwsze spotkanie, mój Maluszek oznajmił swoje przybycie głośnym krzykiem, ale, gdy tylko znalazł się w moich ramionach uspokoił się. I tak przytuleni spędziliśmy 4 godziny, po których nastąpiła ta wiadomość - "Pani synek ma wadę serca, konieczna będzie operacja, zabieramy go do innego szpitala, tu trzeba podpisać". Nie wierzyłam, że to się w ogóle dzieje, jak to możliwe. Tak zaczęła się nasza walka. Cały czas powtarzano nam, że TGA to prosta wada, że w Polsce to już rutynowe zabiegi, że owszem czeka nas wiele stresu, ale za kilka lat nawet nie będziemy o tym pamiętali. Pierwsza operacja miała być jedyną, wyznaczona na 9 grudnia, na dzień przed nią pozwolono nam podejść do łóżeczka Szymusia (przebywał na OIOMIE) i wreszcie po 2 tyg. od narodzin mogłam mu się przyjrzeć. Był taki śliczny, a mnie nic nie zrażało, ani te rurki z noska, ani kable, które ciągnęły się dookoła, tak strasznie Go kochałam. Widziałam wzruszenie w oczach mojego męża, to były nasze chwile. Czekanie na koniec operacji było koszmarem, wszystko się przedłużało. Miałam nadzieję, ze wreszcie poczujemy ulgę, że zniknie ten strach - nic bardziej mylnego. Pierwsza doba była krytyczna, Nasz Malutki był w ciągłym stanie zagrożenia życia, modliłam się do Boga, do Wszystkich świętych,żeby tylko nas ocalił. I udało się. Szymuś powoli wracał do zdrówka, lekarze byli zaskoczeni postepami, twierdzili, że mamy naprawdę silnego chłopczyka. Byłam z Niego dumna - mój Rycerzyk tak walczył, abyśmy wreszcie byli razem. Cudowne świeta, mimo, że spędzone na OIOMIE, ale razem. Mogłam Go karmić, przytulać, przewijać jak prawdziwa mama. Byłam przekonana, że teraz zmierza ku lepszemu.Mieliśmy wreszcie opuścić OIOM, by przejść na zwykły oddział. I nagle załamanie, mój Synek znów zaintubowany dokładnie 27 grudnia, szok - dlaczego. Powiedziano nam, że najprawdopodobniej przed operacją organizm Szymusia wytworzył tzw. mapki - dodatkowe krążenie, które podczas cewikowania trzeba zamknąć. Nic strasznego, musimy się uzbroić w cierpliwość. Niestety cewnikowanie wykazało niedrożność lewej tętnicy i wtedy dowiedzieliśmy się, że nasz Synek urodził się z bardzo wąską nietypową lewą tętnicą i konieczna będzie kolejna operacja, bardzo ryzykowna, po raz pierwszy wykonywana w Polsce u tak małego dziecka, wykonają bypass, dlatego przyjedzie konsultant z Anina, który specjalizuje się w tego typu zabiegach u dorosłych. Byliśmy przerażeni. To była jedyna szansa dla naszego dziecka. Operacja odbyła się 28 grudnia, znowu to czekanie, okropność, nie wiemy co się dzieje, a kazano nam się liczyć z najgorszym. Ale wszystko się udało, chociaż lekarze byli sceptyczni. Docent powiedział, że to wszystko jest 'jak płomień świecy", że potrzebujemy czasu, ale ja wierzyłam już, że będzie dobrze. Mój Rycerzyk znów walczył, On was jeszce zaskoczy - tak myślałam. Rzeczywiście wracał do zdrówka, byliśmy bardzo szczęśliwi, mimo, że nadal na OIOMIE. Nie chciał sam oddychać, lekarze przygotowywali nas na dłuższą rehabilitację, być może potrzebna będzie tracheostomia. Bałam się, prosiłam o czas, lekarze twierdzili, że nie mogą dłużej czekać, że trzeba odciążyć górne drogi oddechowe, ale spróbują jeszce ostatni raz Go ekstubować. I udało się, mój Mały Chłopczyk znów ich zaskoczył, sam oddychał. Po dwóch dniach wreszcie przeszliśmy na oddział. Nareszcie mogłam być przy Nim cały czas, wykonywać wszystkie zabiegi pielęgnacyjne, przytulać, całować, karmić po 6 tygodniach rozłąki. Cały miesiąc spędziliśmy w szpitalu, ale był to cudowny czas bycia razem. Mój Synek cudownie się rozwijał, był bardzo komunikatywny, dużo jadł, przybierał na wadze. Lekarze nie mogli się nadziwić, przebąkiwali o cudzie, wreszcie wyrazili zgodę na wypis, dokładnie 6 lutego. Wróciliśmy do domu, dokładnie po 2,5 miesiąca. To był najszczęśliwszy okres w moim życiu, moja rodzina w komplecie. Codzienność była cudowna. Mój Szymuś był naszym oczkiem w głowie. Uwielbiałam się Nim zajmować, zwykłe czynności miały wręcz boski wymiar. Widziałam szczęście w oczach mojego męża, gdy bawił się z naszym Cudem, radość i spełnienie w mojej Mamie, która na skrzydłach wracała z pracy, by tylko wziąć na ręce oczekiwanego wnuczka. I wtedy nastąpiła ta sobota. Szymuś nagle stał się apatyczny, nie chciał jeść, podsypiał. Początkowo myślałam, że to infekcja, cały dzień dławił mnie strach, że coś jest nie tak. On nigdy w ciągu dnia nie był taki spokojny, zawsze dokazywał, spał tylko na rękach kątem oka obserwując czy na pewno się Go trzyma. A tu nagle taki błogi sen. Obserwowałam moją Kruszynę, ale właściwie nic się nie działo. Oddychał spokojnie, kolorki na buźce, tylko ten brak apetytu. Moja mama zaczęła alarmować, żeby pojechać do szpitala, że lepiej dmuchać na zimne, więc zebraliśmy się i pojechalismy. Nagle podczas drogi mój Synuś strasznie zbladł i ślinka poleciała mu z ust. Zaczęłam krzyczeć do męża, żeby jechał szybciej, że on umiera. Wpadłam na izbę przyjęć, błagając, żeby Go ratowali, ale On odzyskał już znowu kolorki i zaczął płakać. Natychmiast podłączyli Go do monitora, ale parametry były w porządku, saturacja 100. Postanowili zatrzymać nas na oddziale, żeby zrobić badania. Byłam przerażona, ale pani doktor uspokajała mnie, że to zwykła dekompensacja, że podadzą leki. Mój Malutki zachowywał się normalnie, nawet possał pierś, co mnie dodatkowo uspokoiło, bo przecieć, gdyby to było serduszko, to nie miałby siły. Człowiek ma zdumiewającą zdolność łudzenia się. Czekaliśmy na wyniki badań, marzyłam, żeby to była infekcja, ale niestety wszystko wskazywało na niewydolność serca, modliłam sie, żeby to nie był zawał. Około pólnocy zadecydowano o transporcie do CZD, na szcęście na kardiologię, to dodatkowo przekonywało mnie, ze to nic groźnego. Najważniejsze, że nie OIOM, tak myślałam. Przyjechaliśmy w nocy za karetką. Mąż cały czas mnie uspokajał, że spędzimy tu kilka dni, podadzą mu nowe leki i będzie dobrze. Mama powtarzała, że w szpitalu ma najlepszą opiekę, a ja się bałam, tak strasznie się bałam. Rano nagle zrobił się szum, mimo, że to była niedziela na oddziale pojawiła się pani profesor, wyproszono nas z sali, usłyszałam w przelocie, ze jest podejrzenie zawału. Zabrali Szymulka na echo serca. Wezwano nas na rozmowę, z której pamietam jedynie, że nie jest dobrze, ale musza zrobić cewnikowanie, wiec zabierają Małego na OIOM, bo tam będzie miał lepszą opiekę. Na szczęście wpuszczono nas na salę. Mój Rycerzyk leżał sobie spokojnie na łóżku, podtrzymując swój smoczek, ale, gdy podeszłam spojrzał tymi swoimi pięknymi oczami, w których czaił się ogromny strach i rozpłakał się. Nigdy nie zapomnę tych oczu, wzięłam Go na ręce pomimo masy kabli, tak na prosto, jak najbardziej lubił, a On natychmiast się uspokoił. Gdybym wtedy wiedziała, ze to ostatni raz, kiedy Go trzymam...Pielęgniarki dziwiły się, ze tak wyrósł, ze tak poznaje mamę, przecież oni wszyscy nas pamiętali. Spedziliśmy tam półtorej godziny, nasze ostatnie chwile, kiedy mój Synek był w pełni świadomy. Zabrali Go na cewnikowanie. Lekarka kazała nam zaczekać na korytarzu, bo to miało potrwać najwyżej godzinę, trwało dłuzej. Gdy już konałam ze strachu, nagle drzwi się otworzyły i ona wyszła do nas. Wiedziałam, ze to się nie zdarza, więc nogi ugięły się pode mną. Powiedziała, ze by-pass zakrzepł, że nie ma przepływu, ze lewa komora właściwie nie kurczy się i Szymuś najprawdopodobniej dziś umrze, że możemy wejść pożegnać się, ale On jest zaintubowany, zwiotczony, nie ma z Nim kontaktu. Nie mogłam w to uwierzyć, jak to możliwe, jeszcze przed chwilą trzymałam Go na rękach, gaworzył, a teraz? To niemożliwe. Jak pożegnać się z dzieckiem, które jest całym życiem, całym sensem, całym istnieniem? Powiedziałam do męża, ze oni na pewno Mu coś zrobili, tysiące myśli kłębiło mi się do głowy. Wszystko przeżyję myślałam, tylko nie to. Błagałam Boga, żeby to była jakaś pomyłka, ze dobrze, nastraszył mnie, ale niech teraz stanie się cud. Przecież już raz się zdarzył, dlaczego nie może być drugi? Mój Synek żył jeszcze 2 i pół tygodnia, mogliśmy czuwać przy Nim, bo przenieśli Go na separatkę. Byliśmy przy Tobie Malutki we trójkę: ja, tatuś i babcia i tak mocno wierzyliśmy, ze i tym razem się uda, że jeżeli tak mocno Cię kochamy i potrzebujemy to Bozia Cię ocali. Na dzień przed Twoim odejściem dowiedziałam się o sanktuarium w Wąwolnicy. Zadzwoniłam wieczorem do proboszcza i następnego dnia rano odprawił mszę za Ciebie, Twój powrót do zdrówka. Tak wierzyłam w ten cud. Później mama powiedziała mi, że ten zdarzył się. Matka Boża wzięła Cię do siebie, żebyś już nie cierpiał, ale ja chciałam innego cudu. Odszedłeś dokładnie o 23.25. Nie mogę tego zrozumieć, nie umiem się pogodzić. Nie chciałam wybierać dla Ciebie pomnika, myśleć o intencji. Ten cmentarz jest dla mnie przeklęty, nie chcę tam chodzić, bo wcale nie czuję, że tam jesteś. Ten ból jest nie do zniesienia. Twoje miejsce jest z nami, w domu wśród Twoich zabawek, wózeczka. Dla mnie wszystko się skończyło, dlaczego? tak bardzo na Ciebie czekałam, tak strasznie pragnęłam, a teraz ta cisza, ta cisza, która wykańcza, która tak boli, ze nie mogę oddychać.
Marzena, mama Szymusia 27.11.2009 - 24.03.2010 


  Temat Autor Data
*  o moim małym Rycerzyku marzenak 07-05-2010 10:19
  Re: o moim małym Rycerzyku kalina_19 07-05-2010 10:31
  Re: o moim małym Rycerzyku andzias2 07-05-2010 22:01
  Re: o moim małym Rycerzyku Justyna_82 07-05-2010 10:33
  Re: o moim małym Rycerzyku aneta20 07-05-2010 11:30
  Re: o moim małym Rycerzyku kasia 3.01.09 07-05-2010 11:41
  Re: o moim małym Rycerzyku EwelinaW 07-05-2010 11:46
  Re: o moim małym Rycerzyku wimabe 07-05-2010 12:00
  Re: o moim małym Rycerzyku KASIA1 07-05-2010 12:33
  Re: o moim małym Rycerzyku AlexD2712 07-05-2010 12:56
  Re: o moim małym Rycerzyku hannah 07-05-2010 13:17
  Re: o moim małym Rycerzyku edzia26 07-05-2010 14:28
  Re: o moim małym Rycerzyku Nadia7 07-05-2010 15:18
  Re: o moim małym Rycerzyku iwonka_9 07-05-2010 15:20
  Re: o moim małym Rycerzyku mamaEmmy 07-05-2010 18:55
  Re: o moim małym Rycerzyku jolek 07-05-2010 18:59
  Re: o moim małym Rycerzyku Ewa Romańska 07-05-2010 19:07
  Re: o moim małym Rycerzyku Joannap 07-05-2010 19:43
  Re: o moim małym Rycerzyku aga 07-05-2010 20:54
  Re: o moim małym Rycerzyku MonikaKo 07-05-2010 21:41
  Re: o moim małym Rycerzyku Agik 08-05-2010 00:18
  Re: o moim małym Rycerzyku patrycja grzybowska 09-05-2010 23:35
  Re: o moim małym Rycerzyku marzenak 10-05-2010 11:44
  Re: o moim małym Rycerzyku Nadia7 10-05-2010 13:36
  Re: o moim małym Rycerzyku Werka 10-05-2010 13:51
  Re: o moim małym Rycerzyku Werka 10-05-2010 13:53
  Re: o moim małym Rycerzyku Joannap 10-05-2010 20:00
  Re: o moim małym Rycerzyku sylwia1975 10-05-2010 22:20
  Re: o moim małym Rycerzyku marzenak 13-05-2010 10:04
  Re: o moim małym Rycerzyku Nadia7 13-05-2010 13:44
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora