[2
września 2006]
Wiktorio ukochana, córeńko. Nie miałam Cię nawet w ramionach. Gdy
patrzyłam na Twoje maleńkie ciałko, z moich piersi leciało mleko a ja przyrzekłam sobie, że
zrobię wszystko aby jeszcze leciało gdy będziemy się do siebie tulić. Miałam Ci tyle do
powiedzenia... o Twoim braciszku, najwspanialszym na świecie tacie, o świecie, miłości.
Odeszłaś... CÓRECZKO!!!
Jak mam rzucić pierwszą garść ziemi na Twoją trumnę? Jak
pozwolić Ci ostatecznie odejść kiedy żyjesz w każdej części mojego matczynego ciała? Jak
patrzeć na tulącego się syna do męża i nie zwariować, wiedząc, że Ty nigdy nie doświadczysz
tej miłości? Jak żyć, Okruszku???!!!
Wiktorio, moje małe, cudowne Zwycięstwo! Żyłaś
dla mnie dwa dni. Nikt mi ich nie odbierze!
Dziękuję, Moje Serce, za zapach konwalii,
który towarzyszył mi w pierwszą bezsenną noc bez Ciebie. Teraz wiem, że zawsze przy mnie
będziesz... jednak za jeden Twój uśmiech, jeden dotyk moimi łzami napoiłabym
wszystkich spragnionych tego świata. Za jeden maleńki uśmiech, jeden
dotyk...
Zrozpaczona mama
[5 września 2006]
POGRZEB
Nic i
nikt na świecie nie jest w stanie przygotować matki do pobrzebu... Myślałam, że mam
przed sobą tyle dni, że jestem w stanie to sobie poukładać, wytłumaczyć, że wytrzymam. Nic
bardziej błędnego... Żadna matka nie powinna tego przechodzić, żadna! Przecież nie taka jest
kolej rzeczy...
Pojedyńcze łzy spływają po mojej twarzy gdy jadę samochodem.
'Córeńko, jadę Cię żegnać...'. Wchodzimy na cmentarz, wieje silny wiatr, łzy
spływają i wysychają. Widzę dach kaplicy. 'To tam leżysz, Moje Serce'. Prowadzę
Maćka bokiem, nie chcę widzieć co jest za otwartymi wrotami. Łzy lecą i wysychają. Świeci
słońce. 'To dla Ciebie ono świeci, pokazuje Ci drogę Wiktorio'. Dołącza rodzina,
znajomi. Ktoś mówi: "Już czas...". Chcę iść sama. Przez piekło człowiek musi iść
sam. Nie można nikogo ze sobą zabierać. Dochodzę do drzwi kaplicy, dużych ciężki drzwi.
Podnoszę głowę. Maleńka, biała trumna. Uginają się pode mną nogi. "Nie dam rady tam
wejść" - krzyczę. "Nie dam rady, o Boże, nie dam rady". 'Zostawcie mnie
wszyscy, idźcie sobie. To jakiś koszmar. To nie dzieje się naprawdę'. Wchodzimy.
Trumna przyciąga mnie jak magnes. "Puście mnie" - mówię do teścia i męża. Idę w
jej kierunku. Jesteśmy tylko we dwie. Ja i ona. Matka i trumna z matczynym skarbem. Kładę
się na niej. "Córeńko, Serce Moje, wróć! Wiktorio, Moje Życie, nie opuszczaj mnie! Jak
mam żyć, Wiki, JAK MAM ŻYĆ???!!!". Wyję jak zraniony, targany szaleństwem wilk. Ktoś
mnie odrywa od tego zimnego, białego drewna. Ktoś próbuje rozdzieliś mnie z dzieckiem.
"Zostawcie mnie, zostawcie". 'Boże, do czego Ci ona? Po co ma zasilać Twój
nieskończony poczet aniołów. Zwróć mi ją, oddaj.' Idę za karawanem. Trumna się
kołysze. 'Tato puść mnie. Pójdę sama.' Nie mogę mu tego powiedzieć. Nie mogę kiedy
widzę jego łzy. Obcy człowiek, teść a jednak ojciec. Wchodzimy między groby. 'Jak tu
ciasno, tak bardzo ciasno. Dlaczego nikt, qrwa, nie szanuje naszych dzieci. Poukładali je
jak sardynki. O Boże, przecież to ludzie z krwi i kości. Dlaczego traktujecie je jak śmieci!
Zakopać i zutylizować'. Widzę dół. 'To tam Cię wsadzą, Moje Serce. Zabiorę Cię
stąd. Pozbieram się i zabiorę. Będziemy wszyscy razem'. "Czekaj na nas, Wiktorio,
kiedyś znów będziemy razem". Ksiądz coś mówi. Potem cisza. Kładą kratę. Ktoś układa
nasz wieniec. "Czekajcie!". Padam na usypaną ziemię. Klęczę. Nabieram garść ziemi.
'Boże, daj mi siłę żebym otworzyła dłoń, tylko o to Cię proszę, to jedno jesteś mi
winien'. Znów jestem wilkiem. Dłoń otwiera się powoli. Słyszę głuchy odgłos. Już po
wszystkim... Podnosi mnie mąż. "Maćku, zawsze będziemy ją kochać". "Tak,
Moje Serce, zawsze..."
[7 września 2006]
Napisałam to gdyż nie
potrafię o tym mówić. Widzę to lecz moje usta nie potrafią jeszcze wyartykułować na głos
słów. Nienawidzę zdania "Przecież masz synka". Droga rodzino, drodzy przyjaciele i
znajomi... MAM TEŻ CÓRKĘ! Nie mogę jej przytulić, pocałować, pogłaskać po głowie ale ona
była i będzie, zawsze! W moim sercu, marzeniach, w każdej myśli. Zrozumcie proszę...
Przecież to nie jakiś niedorobiony twór, stworzenie z usterką, którą w razie niepowodzenia
można walnąć do kibla i spuścić wodę. To ciało z mojego ciała, krew z mojej krwi! Mały
człowieczek z bijącym sercem... za słaby by żyć i dać radość zrozpaczonej matce. Mam ochotę
wyciąć sobie mózg, by nie generował tych wszystkich obrazów, nie chcę ich, nie chcę widzieć
grobów przeplatających się z placami zabaw, nie chcę widzieć matek szczęśliwych i tych
szalejących z bólu. Potrzebuję szarości. Sama chcę decydować, w którym momencie ma
jaśnieć, a w którym być idealna czernią. Pozwólcie mi ją opłakiwać tak długo, jak długo
potrzebuje tego moje matczyne, zrozpaczone serce. Nie dzwońcie i nie pytajcie jak się czuję.
Chyba, że chcecie dla dobrego samopoczucia słyszeć kłamstwa, którymi was karmię. Beata,
mama Krzysia, Wiktorii [*] i Adrianka.
|