Witam Was. Zaglądałam tu od kilku dni. 19 stycznia 2011 dołączyłam do grona Aniołkowych Mam. Straciłam Patrycję, moją ukochaną córeczkę. Od 18 stycznia miałam lekkie skurcze, więc postanowiłam poczekać. 19 stycznia rano przyjechała do mnie moja mama która miała zaopiekować się moim 2,5 letnim synkiem. Pojechałam z mężem na porodówkę. Standardowo podłączono mnie do ktg. Położna nie mogła znaleźć tętna Patrycji. Zapytała gdzie zazwyczaj było je słychać w czasie wizyt. Poszła po lekarza, który zrobił usg. To co usłyszałam to było jak grom z jasnego nieba. Dziecko nie żyje. Jak to nie żyje? Przecież 12 stycznia, dokładnie tydzień temu byłam na wizycie, widziałam malutką, słyszałam bicie jej serduszka, żyła!!! A on mi mówi, że nie? Reszta potoczyła się jak w złym śnie. Przeprowadzono mnie na oddział położniczy, za co im dziękuję. Mogłam urodzić bez obecności kobiet w ciąży i szczęśliwych matek ze swoimi dziećmi. Zrobili konieczne badania i po 11 podłączyli kroplówkę z oksytocyną (miałam dopiero 3cm rozwarcia). Pozostało czekać. Czekać na narodziny córki, która nigdy nie zapłacze.Urodziłam Pati o 15:40, miała 55cm, 3260g, czarne długie włoski. Piękna. Żałuję, że jej nie przytuliłam. Niestety dolargan zrobił swoje. Byłam otumaniona. Gdy wróciłam następnego dnia ze szpitala mój synek gdy mnie zobaczył powiedział że przyjechała mama z Pati. Ja, ta która przez 9mcy wmawiała mu że będzie miał siostrę, ze będzie ją kąpał i bawił się z nią musiałam mu powiedzieć że Pati była chora, że zasnęła.Codziennie pytam siebie dlaczego. Dlaczego mnie zostawiła w 39 tygodniu ciąży, książkowej ciąży? Nie wiem jak żyć.
|