Ewo, myślenie o "tym", czyli o ukróceniu sobie cierpienia w taki czy inny sposób jest swoistą furtką, prowadzącą do pewnego rodzaju spokoju - oto jest wyjście, możliwość pozbycia się tego straszliwego ciężaru, jak juz nie będę mogła sobie dać rady. Ja tez tak miałam - rozważałam możliwości samobójstwa, sposoby, nawet miałam zamiar zabrać ze sobą swoje żyjące dzieci. Koszmarne, nie? Ale przecież nie zrobiłabym tego kroku, nawet przez zdrową mysl mi to nie przeszło.TY tez tego nie zrobisz. jednak tego typu myśli przynosiły mi ukojenie, dawały nadzieję, nieprawdopodobną, straszną, ale pomagały w życiu. Nikt tego nie pojmie, nikt, kto nie doświadczył straty dziecka. I nikomu o tym nie mówiłam. Minęło, sama nie wiem, kiedy. W listopadzie minie 39 lat od odejścia mojego synka i powiem Ci, że da się przeżyć.Wtedy też wydawało mi się nieprawdopodobnym, ze "użyję" kolejne miesiące, lata. Teraz wiem, że tę siłę dała mi młodość, podświadoma wola życia, a czas też swoje zrobił. Codziennie latałam na cmentarz, dekorowałam grobek, sadziłam kwiaty, żeby w każdej chwili coś kwitło. Dobrze sie tam czułam, jak w domu. Nie cierpiałam, nie płakałam,. tylko było mi tam dobrze, spokojnie.A na drugi dzień znów szłam w tym samym celu. Uspokojenie przyszło po ok.10 latach.Takie prawdziwe, niosące ze sobą zapomnienie.teraz myślę o synku codziennie, ale juz bez wzruszeń. Czasem tylko zastanawiam się, gdzie on teraz jest?
|