Wstrząsające świadectwo umierającej na raka kobiety. Książka zawiera fragmenty pamiętnika Tamary, jej korespondencję z czasów choroby oraz wspomnienia męża. Wszystko to składa się na obraz godnej podziwu walki i braku rezygnacji wobec nieuchronności śmierci.
Ta książka miała być historią młodej kobiety, która ciężko choruje, ale szczęśliwie wyzdrowieje. Tak się nie stało. Tamara Matzke dowiedziała się o swojej chorobie pod koniec 1999 roku. Miała wtedy 31 lat, za sobą kilka lat szczęśliwego małżeństwa i pierwsze doświadczenia dziennikarskie, przed sobą rozległe plany. Mimo cierpień i uciążliwej terapii długo wierzyła w zwycięstwo nad chorobą. Rak okazał się silniejszy, Tamara umarła w grudniu 2000 roku. Książka zawiera fragmenty pamiętnika Tamary, jej korespondencję z czasów choroby z przyjaciółmi i rodziną oraz wspomnienia męża. Wszystko to składa się na obraz godnej podziwu walki i braku rezygnacji wobec nieuchronności śmierci. Jest to opowieść chorej na raka kobiety, która zmaga się z tą nieuleczalną chorobą. Wspaniała dziewczyna, która prowadząc szczęśliwe życie u boku kochającego ją męża, która posiada mnóstwo pasji i możliwości wykonywania zawodu dziennikarki doświadcza czegoś tak niewiarygodnego i niejasnego jak walka z nowotworem. W wieku 31 lat zaczyna pisać swój ostatni pamiętnik z każdego szczęśliwie przeżytego dnia. Wspiera i pomaga jej rodzina, znajomi i przyjaciele. Jej zmagania z rozpaczliwym bólem i tragedią są przykładem silnej wiary i nadziei w poszukiwaniu ratunku. - z recenzji.
Tamara Zwierzyńska-Matzke (ur. 1968, zm. 2 grudnia 2000) - polska dziennikarka, romanistka oraz pisarka. Pracowała w dziale reportażu telewizji TVN oraz TVP, była także asystentką reżysera w serialu Szpital Dzieciątka Jezus. W 1998 roku wyszła za Svena Matzke, z którym mieszkała w Brukseli. W 1999 roku lekarze zdiagnozowali u niej raka jajnika. Napisała pamiętnik Czasami wołam w niebo, w którym opisywała przebieg choroby. Zmarła w 2000 roku. Zgodnie z jej wolą został on po śmierci uzupełniony przez jej męża i wydany w 2002 roku. Jest bohaterką filmu dokumentalnego Historia Tamary i Svena z 2003 roku.
Fragmenty książki
Listopad
Ból ciągły i niewyobrażalny. Zapadam się w czeluść czegoś nieznanego. Intuicja, którą niektórzy nazywają kobiecą, podpowiada mi, że moje życie się zmieni. Myśl ta zbliża się do mnie jak pająk, który już zarzucił swoje sieci. Jestem więc ofiarą czegoś nieznanego, choroby, której nazwy jeszcze nie znam. A ona przyczaiła się we mnie i czeka na odpowiednią chwilę. Zaatakuje znienacka, kiedy poukładam w stosik wszystkie ziemskie sprawy, zamknę na klucz problemy i zacznę myśleć o przyszłości.
Dręczą mnie sny szare, pełne niepokoju, uciekających szczurów, za którymi chciałabym pobiec, ale nie mogę. W głowie kotłują się pytania. Co to wszystko oznacza? Przecież zarządziłam, że ma być lepiej, że ma być kolorowo i szczęśliwie. I z happy endem, jak w amerykańskich serialach dla dzieci.
Ból coraz większy, powoli nabiera rozpędu. Moje ciało przestaje się bronić. Dzień po dniu, godzina po godzinie poddaję się chorobie, która postawiła sobie za cel niepodzielne panowanie.
Ponowny atak porywa mnie jak maluteńką łupinkę orzecha. Jest jeden z tych pięknych, słonecznych dni, których tu tak niewiele. Zabieram ze sobą przewodnik po Brukseli, chciałabym jeszcze odkryć parę zakątków przed naszym wyjazdem w lutym. Wcześniej będą święta w Zielonej Górze u rodziców, więc tak naprawdę czasu pozostaje niewiele. Idę sobie w ten słoneczny dzień i nagle powala mnie okropny ból, opieram się o mur kamienicy, rozpaczliwie myślę, gdzie jest najbliższy przystanek autobusowy. Nie mam przy sobie tabletek przeciwbólowych. Wpadam do stacji metra, ale mylą mi się strony i jadę w tę niewłaściwą. Ból staje się coraz większy. Muszę jeszcze przejechać kilka przystanków autobusem. Siadam na chodniku i obejmuję głowę rękoma. Kiedy docieram do domu, jest już najwyższy moment. Długo wymiotuję prosto do wanny, potem zwijam się w kłębek na podłodze. Leżę tak, łkając w samotności.
Grudzień
Jeszcze nic nie rozumiem. Jakieś badania, mała operacja, która ma mnie uwolnić od bólu. Wytrzymam, powtarzam bezładnie, wytrzymam, a potem tylko ta przyszłość, którą sama sobie obmyśliłam. Tam na górze Ktoś chce inaczej, inne ma wobec mnie plany.
W życiorysie w rubryce 1999-2000 wpiszę "życie nieudane". "Bardzo proszę o wzięcie pod uwagę mojej kandydatury..."
Natrętne brzęczenie telefonu. To nie może być dźwięk zapowiadający dobre wiadomości. Doktor D.: "Mam niedobre wiadomości. Jest pani sama? Proszę jak najszybciej wskakiwać w taksówkę i przyjeżdżać do szpitala. Ma pani raka. Przykro mi".
Cisza. Przede mną czeluść, żadnego światła. Za oknem deszcz płacze nade mną. A może nad całym światem? A we mnie cisza. W końcu wiem, w końcu rozumiem. Fala spokoju po raz pierwszy od wielu dni. Niewyobrażalne, a jednak. Spokój bierze się ze zrozumienia. Starannie zamykam drzwi na klucz, idę w deszcz, taksówkarz żartuje ze świata. On nie wie.
Operacja
Anestezjolożka pochyla się nade mną płaczącą: Gładzi po głowie: "Wszystko będzie dobrze, teraz wszystko jest czarne, ale jutro będzie białe. Zobaczy pani". Anestezjolożka-filozof. Jak dobry Anioł Stróż będzie czuwać przy mnie jutro i przez następne tygodnie. Kiedy się budzę, tysiące rurek łączy mnie z maszynami, które przycupnęły przy moim łóżku. Pielęgniarki, cicho szeleszcząc fartuchami, przepływają obok mnie. Czasami otwieram oczy, czuję czyjś ruch, ale nie widzę nikogo. Anioł Stróż? Śmierć? Uśmiecham się do tego kogoś czy czegoś.
We śnie latam w przestworzach. Podobno sny nie są kolorowe, a ten jest błękitny. Jak niebo, jak morze w bezchmurny dzień. Jest mi dobrze. W dole szara ziemia, a na niej jeden obok drugiego śpią ludzie. Nie należę do tego świata. Ale i do błękitu nie należę.
Świat szpitalny jest jak zamknięty krąg. Rytm tabletek, kroplówek, środków znieczulających, wypróżnień wyznacza dzień. Ból jest gdzieś pomiędzy, uśmierzany z konsekwentną skrupulatnością. Mój szloch w poduszkę jest odnotowywany w szpitalnych księgach. Nie minie godzina, jak mnie zapytają: "Dlaczego pani płacze?" Jak gdyby nie było oficjalnego przyzwolenia na ten płacz, na ten szloch nad samą sobą. Czuję współczucie docierające do mnie ze wszystkich kątów. To najgorsze. Jestem trybikiem w machinie szpitalnej. Obrócić, przełożyć, obmyć, nakarmić. Przychodzą ludzie, coś mówią, odchodzą. "Udekorujemy ci salę" - mówi dziewczyna z grupy wspomagającej ludzi chorych na raka. Jaką salę? Po co?
Najprzyjemniejsze są sny.
Sven
19 grudnia 1999
Dzień nadziei. Lepiej, coraz lepiej.
Niesamowite, jak dobrze czuje się Tamara już pierwszego dnia po operacji. Lekarze wpadają jeden po drugim. Od doktor Deleuse dowiaduje się, że musi zostać na święta w szpitalu. Lekarka uwalnia ją od rurki w gardle. Co za ulga. Wreszcie może normalnie oddychać i rozmawiać. Jak to dobrze, że moi rodzice są z nami. W południe Tamara chce troszkę pospać, my idziemy gdzieś na obiad. Tamara żartuje: "Werner, możesz zjeść mój deser". Po południu rodzice wracają do Niemiec. Dzwonią rodzice Tamary. Ona rozmawia z mamą. Cieszy się, że chcą przyjechać na święta do Brukseli. Zwierzole chcą tu zorganizować polskie święta. Przywiozą barszcz, pierogi itd. Potem Tamara dzwoni do Jagody, aby zapytać, czy rodzina może się zatrzymać u niej. Zaprasza Jagodę i Przemka na wtorek do szpitala na swoje urodziny. Nie do wiary. Wracając do domu, wpadam do nich, żeby im wszystko opowiedzieć.
Tamara
Więcej:
CZASAMI WOŁAM W NIEBO
Tamara Zwierzyńska-Matzke,Sven Matzke
Wydawnictwo: W.A.B.
Oprawa: miękka
Ilość stron: 229