Aniołkowe mamy kobiety najsilniejsze na świecie. Kobiety, które przeżyły największą z tragedii (...) teraz, po stracie swoich Maleństw, widzą, słyszą i czują więcej... Aniołkowe mamy a kobiety, które... Aniołkowe mamy kobiety najsilniejsze na świecie. Kobiety, które przeżyły największą z tragedii (...) teraz, po stracie swoich Maleństw, widzą, słyszą i czują więcej... Aniołkowe mamy a kobiety, które poroniły zbyt często zostają same ze swoim bólem i smutkiem. Mają swoją wirtualną rzeczywistość, w której budują społeczność wzajemnego wsparcia. Czy to im wystarcza? Książka powstała w oparciu o cztery historie opisane na blogach w portalu Onet.pl oraz rozmowy z ekspertami w dziedzinie ginekologii i położnictwa, psychologii i duchowości. Przerwijmy tabu! zacznijmy rozmawiać!
Fragmenty
Gdziekolwiek idę, idziesz ze mną,
prowadzę Cię wszędzie myślami...
Nie bój się. Wszystko ma swój czas.
Ja będę blisko. Każdego dnia.
Still love You...
feel-so-alone-now.blog.onet.pl
Żona swojego męża
Mama Ukochanego Aniołka
Z głowa pełna planów i marzeń
Z sercem przepełnionym nadzieja
na tupot małych stóp
Monika
(...)
Nigdy, przenigdy nie myślałam, że zaistnieje w wirtualnym świecie... Nigdy też wcześniej nie słyszałam o Aniołkowych mamach, o takiej ilości bólu, łez, tęsknoty i niesprawiedliwości, o małych wielkich tragediach w zaciszach tak wielu przecież domów... I nie słyszałam o takiej więzi − prawdziwej, szczerej − wśród kobiet, które straciły swoje dzieci czy wnuki...
Aniołkowe mamy − kobiety najsilniejsze na świecie. Kobiety, które przeżyły największą z tragedii. Kobiety, których rozpacz i tęsknota przewyższają wszystko. Kobiety „wyróżnione” (może złego słowa użyłam, przepraszam), może w jakiś sposób naznaczone, bo teraz, po stracie swoich Maleństw, widzą, słyszą i czują więcej... Rozpoznają się po maleńkiej iskierce smutku, która już zawsze tlić się będzie w próbujących śmiać się oczach... Rozpoznają się po wzroku wpatrzonym w dal... i tak zamyślonym... nieobecnym... stęsknionym... Bo przecież żyć trzeba dalej... I wierzyć, że wszystko w końcu naprawdę będzie dobrze. Nigdy nie przypuszczałam, ze i mnie przyjdzie zostać taką właśnie Mamą... A jednak... Niezbadane są wyroki... Teraz już wiem, że czerwone kreseczki na teście nie równają się ukochanemu, zdrowemu Maleństwu za 9 miesięcy... Teraz już wiem... I tak bardzo, bardzo tęsknie...
(...)
Zwiedziona ogólnopolska kampania przeciwko rakowi piersi i reklamami nawołującymi do samobadania, ułożyłam się wczoraj wygodnie na łóżku i... coś wyczułam. I na dodatek pierś boli. I ja, jak to ja, już się martwię. Mąż pewnie niedługo zwariuje przeze mnie. Po ciąży i dwóch łyżeczkowaniach mam chyba tysiąc komplikacji, ciągle jesteśmy u jakiegoś lekarza, a teraz jeszcze to... W środę idę na USG, a do środy chyba zwariuje ze strachu... :((( Aniołku kochany, czuwaj nad Mama...
I już poniedziałek... i już w pracy, wrrr... (...) Nie wytrzymałabym do środy. USG już zrobione. Pan doktor stwierdził, ze nic nie widzi złego w sensie onkologicznym... Powinnam się cieszyć, ale on tak szybko zrobił to badanie i jakoś tak..., a mnie bardzo boli pierś i naprawdę „coś” czuje :(.
Czy USG może nie wykryć ewentualnych zmian? Nie chce popadać w hipochondrie, ale martwię się, bo boli... W ogóle jakoś tak od pewnego czasu strachliwa się zrobiłam − boję się choroby i śmierci mojej i najbliższych, ciągle martwię się o kogoś... Mąż stwierdził, ze to siedzi w mojej psychice, że
musze z tym walczyć... Ale jak? W ogóle jakoś tak od wczorajszego wieczoru łapie dołek... Nie mogłam zasnąć... Wracają wspomnienia...
11 czerwca tra łam do szpitala z krwawieniem..., ale okazało się, że serduszko Maleństewka bije, wiec dostałam Duphaston i zwolnienie lekarskie i zaczęłam wylegiwanie w domku. Wystraszona i tak bardzo zmartwiona tym, co się dzieje... Płakałam i modliłam się, żeby było dobrze. Z czasem powoli zaczynałam nabierać nadziei, ze Maleństwu nic nie grozi, ze to tylko jednorazowe krwawienie, ze przecież czasami tak się dzieje... Po miesiącu postanowiłam pojechać na weekend do rodziców. Pamiętam, była niedziela wieczór − kropelka krwi na wkładce... Pamiętam, jak wmawiałam sobie, ze to na pewno nie krew, ze na pewno mi się wydaje... W poniedziałek krwi było już więcej... Telefon do lekarza. Kazał wziąć większą dawkę Duphastonu i leżeć . Po lekach uspokoiło się.
Wtorek rano − od nowa: krew! Telefon do lekarza. „Przyjeżdżaj, muszę to zobaczyć”. Mąż 80 km jechał po mnie, po chwili z powrotem do Łodzi. Ja już wiedziałam, czułam, ze nie będzie dobrze... Od kilku tygodni nie czułam tej ciąży, nie bolały piersi, mdłości nagle ustały, a brzuszek, zamiast rosnać, robił się z dnia na dzień coraz bardziej płaski... I jeszcze ten sen... Pewnej nocy przyśniło mi się dziecko. Piękne Maleństwo... Chciałam je wziąć na ręce i nakarmić piersią, a ono się wyrywało i nie chciało w ogóle do mnie przyjść... Tak jakby chciało mi powiedzieć: „Nie teraz. To jeszcze nie nasz czas...”. To był jedyny sen, w którym spotkałam się ze swoim dzieckiem... Weszliśmy do gabinetu, od razu na leżankę i USG... Serce tak mocno uderzało... Miałam przed sobą monitor i widziałam, ze na ekranie nic nie pulsuje, widziałam, ze serduszko już nie bije... Pan doktor długo oglądał monitor, pamiętam jego wyraz twarzy, pamiętam ten smutek... Zapytałam tylko: „Panie doktorze, co się dzieje?”. I usłyszałam: „Monisia, nie jest dobrze...”.
Poprosił Męża i powiedział, ze serduszko Maleństwa nie bije od 8 tygodnia ciąży... Wstałam z leżanki i wybuchłam płaczem, nie mogłam się uspokoić. Pan doktor zostawił nas samych na chwile, a później kazał mi się ubrać i musieliśmy usiąść przy biurku i porozmawiać. Niewiele pamiętam z tamtej rozmowy... Wiedziałam tylko, ze następnego dnia musze się stawić w szpitalu na zabieg. Wyszłam z gabinetu z płaczem, takim głośnym szlochem... Nigdy tak nie płakałam... To był krzyk rozpaczy... Kobiety w poczekalni patrzyły na mnie i... na pewno rozumiały... Rozpacz matki, która własnie dowiedziała się, że straciła swoje dziecko... Ten czas pomiędzy wizyta u lekarza a zabiegiem, to koszmar... Mąż zadzwonił do rodziców, musieliśmy im powiedzieć...
Wiem, jak bardzo to przeżyli. Moi rodzice tak cieszyli się na pierwszego wnuka, snuli takie plany... Mąż poinformował też teściów... Oni nie dali mi wcześniej poznać, ze cieszą się z ciąży, może nie potrafili... Ale wiem, ze po tym telefonie, kiedy dowiedzieli się, ze Maleństwa już nie ma, teściowa długo, długo płakała... Tej nocy prawie nie spałam, nie wiedziałam, co mnie czeka w szpitalu, jak to dalej wszystko będzie... Długo czekałam na przyjęcie, nie było miejsca na sali... Ale kiedy do pielęgniarek zadzwonił mój kochany pan doktor, nagle znalazła się wolna sala, na której byłam sama, bo nie pozwolił, żeby położono mnie z ciężarnymi... Po tym telefonie wszystko ruszyło – wenflon, koszula, badanie lekarskie, kolejne USG (takie komisyjne, żeby stwierdzić, że serduszko na pewno nie bije). Pamiętam, jak przed gabinetem stała grupka studentów i taka jedna dziewczyna wyrywająca się: „Panie doktorze, panie doktorze, możemy zobaczyć USG?”. A pan doktor powiedział: „Nie!”. Tak stanowczo. I zamknął im drzwi przed nosem... Taka wdzięczna byłam za to... Zawieźli mnie na dół, położyli na korytarzu na chwilkę, później zawieźli na sale przedporodowa − widziałam, jak innym dzieciom biły serduszka, a mojemu już nie... Jakaś dziewczyna powiedziała: „O, kolejna do porodu, ale nas dziś dużo”... Nic nie odpowiedziałam. Przyszedł mój lekarz i powiedział, żebym wytrzymała jeszcze trochę i że za chwilkę mnie stad zabierze... Leżałam z ręką na brzuszku i rozmawiałam z moim Maleństwem, żegnałam się z nim, bo wiedziałam, że za chwilę wyrwą mi je... Po chwili przyszli po mnie, ktoś pomógł mi wejść na fotel... Tak się bałam... Nigdy nie byłam usypiana, a tu nagle zakręciło mi się w głowie i ... Pamiętam, jak się obudziłam, przede mną lekarz z zakrwawionymi rękoma i kilka innych osób. Zapytałam, gdzie jest moje dziecko, co się z nim stało... Powiedziałam, ze bardzo boli mnie brzuch... i za chwilkę ktoś coś mi już wstrzykiwał w wenflon... Zapytałam tylko, co to. Powiedzieli, że to antybiotyk i zasnęłam... Kolejny raz obudziłam się już na Sali, obok siedział Mąż i głaskał mnie po ręce... Po pewnym czasie przyszedł lekarz i powiedział: „Monisiu, wszystko będzie dobrze, ja wam pomogę...”.
Powrót do domu i kolejne dni to koszmar... Kobiety, które straciły swoje dzieci, wiedza... Nie będę pisać ... Teraz jest odrobine lepiej, musze się koncentrować na leczeniu, na walce z komplikacjami... Ale nie ma dnia, żebym nie mówiła do mojego Aniołka, żebym nie tęskniła... To byłby już 22 tydzień ciąży... już czułabym ruchy mojego Skarbka... Kocham Cię, mój Aniołku...
Kilka dni po zabiegu Mąż pojechał sam do lekarza po zwolnienie lekarskie, zapytał, czy to prawda, ze przebudziłam się podczas łyżeczkowania... Tak, naprawdę się obudziłam, a Mąż cały czas wcześniej twierdził, ze na pewno wszystko mi się przyśniło... Pan doktor powiedział Mężowi, ze jestem piękna,
mądra i wrażliwa kobieta, że przezywam to, co się stało 1000 razy mocniej i żeby teraz był przy mnie jeszcze bliżej niż zawsze, żeby był jeszcze bardziej cierpliwy i wyrozumiały..., bo teraz przed nami ciężkie chwile... Mąż tez bardzo cierpiał. Widziałam, jak tęsknił za naszym Maleństwem..., ale wiem, ze on szybciej sobie z tym poradził... Nie mam żalu... On nie nosił tej Kruszyny pod sercem... Poza tym to twardy facet i nie mógł mi pokazać, jak cierpi... Chciał być dla mnie podpora... Teraz to on musiał być tym silniejszym w związku... To on musiał dawać mi siłę do życia... Tak bardzo go kocham...
Rozpisałam się, wiem... Już taki mój urok, że mówię i piszę dużo... Szczególnie na ten temat... Aniołku, Kochanie Moje... Dobrze Ci tam, gdzie teraz jesteś? Tak ładnie dziś świeci słonko, ogrzewa Cię swoimi promieniami... Całuje Cię mocno. Czuwaj nad nami, proszę...
Aniołkowe mamy Historie kobiet, które poroniły. Porady ekspertów
Autor: praca zbiorowa
wydawnictwo: Wydawnictwo M
data wydania: Kraków 2009