Ciąża przebiegała dość spokojnie. O dzidzi dowiedziałam się na dzień przed swoimi dziewiętnastymi urodzinami. Wszystko było wtedy takie piękne. Bez problemu przeszłam przez egzaminy maturalne. Potem przeżyłam krótkie chwile grozy. Krwawienie w jedenastym tygodniu... Ale wszystko skończyło się dobrze. Brałam leki podtrzymujące. Termin wyznaczony na 16 grudnia. Miałam wakacje i zero zmartwień. Teraz jak to wspominam, to wydaje mi się, że byłam może zbyt beztroska. Ale to było wtedy, nie teraz. Wyjechaliśmy na festiwal do Szczytna. Ot, taki krótki wypad. Wróciliśmy 15 sierpnia. I było wciąż pięknie...
Aż w końcu nastąpił 18 sierpnia. Krew, strach i łzy. Okropnie długa droga do szpitala. Potem badania. Niedość, że nie wiedziałam, co się dzieje, to jeszcze ci bezczelni ludzie. Czułam się upokorzona. Ale mimo łez, czułam wewnętrzny spokój. Pocieszałam wszystkich dookoła. A potem zostałam sama na sali z mnóstwem okropnych obcych ludzi. Bałam się, a oni na mnie wrzeszczeli. Nie dałam rady, mdlałam. Podali mi narkozę. I nic już nie pamiętam...
Gdy rodził się Nataniel pioruny grzmiały w wielkiej złości. Gdy odchodził, niebo pogrążone w chmurach smutku, płakało. Była godzina 17...
Dalsze wydarzenia pamiętam jak przez mgłę. Obudził mnie dźwięk robionego telefonem zdjęcia. To był mój promyk nadziei, że dziecko żyje, a sala zrobiła się jasna. Siedziałam w sali z rodziną, a On leżał obok zawinięty w pieluszkę. Ważył 480 gram i był piękny.
Pożegnaliśmy Go 24 sierpnia o 13.30 - na tę godzinę byłam umówiona na USG. Mieliśmy się "spotkać" w innych okolicznościach.
To, co sie działo później jest mniej istotne. Chciałam tylko napisać, że mimo, że mijają dwa lata, to w tym momencie łzy kapią mi na klawiaturę. I choć dość szybko się "pozbierałam", to gdy słyszę o straconych dzieciach, to płaczę. Bo czas wcale nie leczy ran. Przynajmniej nie leczy moich. One są mniej widoczne z zewnątrz, ale tak naprawdę coraz głębiej rozcinają mi serce.
Chciałam napisać też, że mam żal. Mam żal do moich rodziców, że chcąc mnie ochronić przed smutkiem, nie pozwolili mi zająć się pogrzebem własnego dziecka. Że to moja mama a nie ja "odbierała" maleńkie ciałko przed pogrzebem. Mam żal do ówczesnego partnera, za to, że usunął zdjęcie Natka z telefonu i za to, że nie pozwolił, by ta strata nas połączyła na zawsze. I mam przede wszystkim żal do siebie, że nie chciałam zobaczyć i przytulić swojego synka, bo uznałam, że tak będzie lepiej. Nie jest lepiej. I gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym to tylko po to, by wziąć go na ręce. I nigdy sobie tego nie wybaczę...
Jest piąta nad ranem. Ja siedzę i piszę, a obok śpi brat Nataniela. Nosi po nim drugie imię, a w październiku skończy roczek.
Kocham Was Moi Synkowie!!!
Mama