Myślę, że nie powinniśmy wydawać aż tak drastycznych sądów na naszych znajomych. To fakt każdy z nas jest inny i inaczej reaguje, szczególnie w obliczu tragedii. Ja sama - zanim zmarła moja Iga - nie wiedziałabym chyba jak się zachować, co powiedzieć człowiekowi, który przeżywa największą tragedię w swoim życiu. U mnie na początku też bywało różnie, jedni nie mówili nic, inni próbowali pocieszyć słowami, że jeszcze będziemy mieli dzieci, a jeszcze inni tylko patrzyli spojrzeniem, które mówiło wszystko - że nie rozumieją tego co się stało ale są z nami. Prawdą jest też to, że nasze - Aniołkowych rodziców - reakcje są jekże różne, szczególnie na samym początku gdy w głowie jest straszny mętlik, a serce rozrywa ból i nie chce się żyć. Tak przynajmniej było ze mną, czasami na identyczne zachowanie dwóch osób reagowałam zupełnie inaczej, a w pierwszych dniach/tygodniach wręcz bałam się ludzi - ich spojrzeń, reakcji. Jednak poźniej się to zmieniło. Niedawno mój przyjaciel jeszcze z czasów liceum opowiedział mi jak spotkał mnie kilka tygodni po śmierci Igi. Szłam na przeciwko niego ze spuszczoną głową nie zwracjąc uwagi na mijających mnie ludzi, a on ponoć prosił Boga bym nie zauważyła go tak jak innych. Z jednej strony bardzo chciał podejść i zrobić lub powiedzieć coś lecz zupełnie nie wiedział co. Gdy minął mnie z jednej strony poczuł ulgę, a z drugiej czuł się jakby mu ktoś dał w mordę... Powiedział mi o tym wszystki dopiero jakieś 1,5 roku po śmierci Igi. Miewałam na początku żal do znajomych, czasami nawet odczuwałam wielką złość, że nie rozumieją, że nie rozwawiają z nami. Nie do wszystkich rzecz jasna. Jednak teraz, z perspektywy czasu przeszło mi, starm się ich zrozumieć. Oczywiście nadal zdarzają się ludzie, którzy wkurzają mnie swoim zupełnym brakiem zrozumienia naszych uczuć i sytuacji, jednak staram się z nimi rozmawiać. I prawda jest taka, że to ja przełamywałam pierwsze lody tuż po śmierci Igi. Bardzo potrzebowałam rozmów o Niej i zaczynałam je pierwsza. Mówiłam o tym co czuję, myślę... I powiem wam, że większość ludzi zaczynała ze mną rozmawiać gdy widzieli, że chcę, że tego potrzebuję. Oczywiście nie zawsze było tak lekko i gładko ale starałam się wiele tłumaczyć, m.in. to że nie powinno się nas pocieszać słowami, że jeszcze będziemy mieli dzieci lub że to lepiej, że nasza Córeczka zmarła tak szybko, bo nie zdażyliśmy się do niej przyzwyczaić lub nie męczyła się dłużej. I muszę przyznać, że dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że prowadziłam wśród moich bliskich i znajomych pewnego rodzaju edukację, by pozwolić im zrozumieć, byśmy mogli żyć nie raniąc siebie. Nikt z nas nie posiada przecież wszechstronnej wiedzy od smego urodzenia, chociaż to fakt, że niektórym nie brakuje wiedzy lecz po prostu taktu i uczuć... I tak sobie myślę, że chyba coś w tym wszystkim jest, bo kto jeżeli nie my - Aniołkowi Rodzice - ma pokazać ludziom, że jesteśmy, cierpimy i nauczyć życia z nami. Przecież m.in. po to mamy Dzień Dziecka Utraconego by przerwać tę zmowę milczenia. Wiem, że czasami nie jest i nie będzie łatwo, ale myślę, że warto by świat wokół otworzył oczy i zaczął nas zuważać. Życzę sił i wytrwałości.
Dla wszystkich naszych Aniołków [*][*][*][*][*]...
|