sillke - myślę, że to wrodzone zakażenie to bzdura. Ta mała sala, to miejsce umierania dzieci chorych na posocznicę. Jak moja Lenka tam trafiła, to powiedzieli mi, że tu będzie miała spokój. Namalowali przy jej imieniu czerwone serduszko. Ja i mąż bardzo się wzruszyliśmy jak go zobaczyliśmy. Potem jedna z pielęgniarek powiedziała nam, że tak oznaczają dziecko z wirusem!!! Byłam oburzona !!! Ja zrobiłam sobie badania - wymazy ( pochwa, gardło, pokarm). Nigdzie nie znaleziono klebsielli. A Ty zrobiłaś te badania??? Wiem, że wcześniak jest delikatny, ale moje dziecko było duże i zdrowe. Myślę, że miałaś kontakt z ordynatorem intensywnej terapii noworodka. K.B. Pierwsza rozmowa, jaką przeprowadził z nami ten lekarz, nie dotyczyła wcale stanu zdrowia dziecka. Tłumaczł nam, że musimy jako rodzice zrozumieć, że ta bakteria nie jest z jego szpitala, bo dziecko już wcześniej było nią skolonizowane, że prasa i telewizja często robi wokół takich spraw niepotrzebny szum. A my byliśmy wtedy tak przejęci stanem zdrowia naszej Lanki, że nie interesowało nas źródło pochodzenia bakterii. Chcieliśmy, żeby wyleczyli nasze dziecko. Tego co przeżyłam nie da się krótko opisać. To bardzo długa historia. Może chciałabyś razem ze mną spróbować poszukać sprawiedliwości. Może znajdzie się więcej rodziców dzieci, które zmarły w Ligocie. Nie wiem, jak załatwia się takie sprawy i od czego zaczć, ale się dowiem. Czekam na wiadomość ze szpitala w sprawie dokumentacji. Wczoraj obejrzałam film na jedynce. Strasznie to przeżyłam, ale ten film to nie science fiction, to samo życie.
|