Czy uda się je zrealizować choremu na białaczkę chłopcu?
Oto dziennik Oliviera, pełen marzeń i wiary, że można je spełnić.
Historia na miarę Oskara i pani Róży.
Ku końcowi
Kiedy syn moich znajomych miał osiem lat, przechodził fazę à la John Webster i był zafascynowany śmiercią. Lubił trącać patykiem zwierzęta zabite na drodze i wpatrywać się w nagrobki. Wprawiało to jego rodziców w zakłopotanie, podobnie jak niekończące się pytania dziecka: jaka jest śmierć? skąd wiesz, że nie żyjesz? co się dzieje po śmierci? dlaczego musimy umrzeć? Są to, według Oliviera McQueena, jedenastoletniego bohatera książki, „Pytania, na które nikt nie chce odpowiadać”. Jednak Olivier nie przechodzi dziecięcej fascynacji śmiercią. Dla niego te pytania mają szczególną wagę, ponieważ dotyczą jego choroby i zbliżającej się śmierci.
Olivier i zeszyt z marzeniami to pamiętnik, który prowadzi Olivier przez ostatnie trzy miesiące swojego życia. Czytanie jego zapisków nie przypomina zbytnio czytania powieści. Jest to raczej oglądanie genialnego filmu dokumentalnego w telewizji. W tekst wplecione są rysunki, bilety i listy. Pamiętnik zawiera nie tylko pozostające bez odpowiedzi pytania, ale także fakty. Olivier uwielbia fakty. Wierzy, że są one przeciwieństwem pytań.
Inna lista porządkuje strukturę książki. „Lista nr 3: rzeczy, które chcę zrobić” zawiera różne marzenia. Są tam marzenia całkiem rozsądne (wejść w górę po ruchomych schodach jadących w dół i odwrotnie), trudne do osiągnięcia (polecieć sterowcem), a także niemożliwe do spełnienia (polecieć w kosmos i obserwować stamtąd Ziemię). Nie chciałbym zdradzać fabuły, ale przyznam, że każde z tych marzeń zostanie wykonane, w ten czy inny sposób.
„Uśmiercanie dzieci” przewija się czasem na kartach książek i wiąże się ze sporym ryzykiem. Jeśli zbrodnia ta zostanie dodatkowo przyprawiona ckliwością, kara może być wyjątkowo surowa. Wydając wyrok na Dickensa, Oscar Wilde wypowiedział słynne słowa: „Trzeba mieć serce z kamienia, by czytać o śmierci małej Nell i nie wybuchać śmiechem”. Próbując uniknąć sentymentalizmu, pisarze przybierali moralizatorski ton lub oferowali czytelnikom pseudogłębokie pocieszenia. Poza tym całkiem rozsądne jest podejrzewać, że uśmiercanie dzieci to najłatwiejszy sposób na wyciśnięcie z czytelników morza łez.
Świadoma tego wszystkiego, Sally Nicholls wykazała się albo wielką odwagą, albo lekkomyślnością, debiutując powieścią o chłopcu, który umiera na białaczkę. Wydaje się też, że jeszcze pogorszyła swoją sytuację, pisząc tę historię w pierwszej osobie. Oznacza to, że nie ma narratora, który mógłby przedstawić końcowe sceny. Czy udaje jej się znaleźć wyjście z tej sytuacji? Tak. Autorka wie, jakie na nią czekają pułapki, wchodzi w nie i wydostaje się z nich bez szwanku.
W narracjach pierwszoosobowych narrator znaczy wszystko. Olivier to zwyczajny chłopiec, którego zmienił ogrom doświadczeń. Zarysowanie jego postaci w tak realistyczny sposób to doprawdy imponujące osiągnięcie. Powinienem też wspomnieć (przez zaciśnięte zęby), że Nicholas, gdy napisała tę książkę, miała zaledwie dwadzieścia trzy lata. Jej wydawca wiąże z nią wielkie nadzieje, które (biorąc pod uwagę siłę jej debiutu) wydają się całkowicie uzasadnione. To elegancka, inteligentna, wzruszająca i momentami zabawna książka.
Mal Peet, „The Guardian” z 26 stycznia 2008