Dokładnie tak miałam.Czułam,że nie mogę tkwić w tym punkcie,w którym byłam,ale jednocześnie nie miałam ochoty wychodzić z domu,w którym też wcale nie czułam się dobrze.Za każdym razem jak wyszłam czułam się lepiej.Małymi kroczkami ruszyłam.Miałam wakacje,więc codziennie jeździłam do rodziców na wieś,potem zostawałam tam i tak coraz częściej,ale nie było to zdrowe dla mojego małżeeństwa. Przyjaciólka wyciągnęła mnie do siebie do włoch.Spędziłam z moimi dwiema najlepszymi rzyjaciólkami dwa cudowne tygodnie. Pomogły mi niesamowicie.Dużo rozmawiałyśmuy o Zuzi.pokazały mi,które ze swoich zachowań mogę jeszcze naprawić,a które niestety zostaną,bo nie da się być tą samą osobą po takich przezyciach. Po powrocie pomagałam mężowi w pracy i tak zleciały 3 miesiące wakacji.3 miesiące bez Zuzanki.Za tydzień minie 5 miesięcy jak jej tu z nami nie ma. Wiem,ze nie mogę siąść i się zapłakać na śmierć.Czy Ona poddała się swojej chorobie??NIe!A mogła.I to nie raz.Ale walczyła dla nas.Teraz ja walcze o nasze życie dla niej.I zawsze będzie to walka o kolejny dzień...już zawsze.eh..Cuzje,tak jakbym się z tym oswajała i nawet pogodziła. Mój brat powiedział mi,że nie warto zadręczać się pytaniem "dlaczego?"bo nie poznam odpowiedzi.Nikt mi nie odpowie.I choc czasem nasunie się to pytanie na myśl,to nie zagłębiam się.Dobrze,że nie zamykasz się w domu,że szukasz czegoś,co Cie wciągnie:) "Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."
|