ja rodzilam
moje martwe dziecko w anglii.dopiero po jakims czasie docenilam, jak dobrze sie ze mna
obeszli. byli przygotowani na takie "wypadki".mieli specjalna polozna
spacjalizujaca sie w ciazach utraconych, specjalny pokoj dla rodzicow osieroconych (z dala
od radosnego oddzialu polozniczego, gdzie szczesliwe rodziny zachwycaja sie swoim
maluchem).korzystajac ze swego doswiadczenia probowali pomoc najlepiej jak umieja.wiedzieli,
ze z dzieckiem powinnismy sie pozegnac, ze dobrze jest je zobaczyc, bo chociaz to trudne w
tym momencie, to pozniej jest latwiej. zaluje, ze ich nie posluchalam i nie chcialam widziec
nadii. ale zostawili mi ja na kilka godzin. przytulalam moje malenstwo szczelnie owiniete w
kocyk i bylo mi prawie dobrze. tak dobrze bylo ja miec przy sobie. odnalazlam jej stopki pod
kocykiem, potem raczki, poglaskalam po twarzy. zapytali, jak chce ja nazwac, a potem mowili
juz o niej nazywajac ja po imieniu. powiedzieli, ze nadia to sliczna mala dziewczynka z
burza czarnych wlosow. spojrzek#li na S i usmiechneli sie, wiadomo po kim je oddziedziczyla.
opieke mialam dobra, pozwolono mi plakac, nie uciszano mnie, nie irytowano sie.i prawdziwe
wspolczucie malowalo sie na ich twarzach.wspolczucie i bezsilnosc.ze dla dziecka nie mozna
juz nic zrobic, ale wiedzieli, ze dla rodzicow mozna. wiedzieli, ze smierc dziecka to nie
koniec.to poczatek zaloby, poczatek nowego zycia bez dziecka.kiedy wychodzilam ze szpitala
polozna przytulila mnie i powiedziala ze bardzo jej przykro i ze ma nadzieje, ze kiedys
znowu sie spotkamy i bedziemy sie cieszyc z narodzin brata lub siostry Nadii. zyczyla
powodzenia i duzo sil. zabralam ze soba odcisniete na papierze stopki i raczki mojego
dziecka. zdjecia nie chcialam, ale po kilku miesiacach wrocilom po nie do szpitala...czekaly
tam na mnie. wiedzieli, ze po nie wroce.
|