Witaj,
U mnie wszystko wyglądało i wygląda bardzo podobnie... Na początku działanie zadaniowe. Jak urodziłam Michałka to poczułam falę ogromnej miłości, ale i ...ulgę? radość? Jakby nie docierało do mnie co się dzieje, jakbym cały czas wierzyła, że to się dobrze skończy. Moje pierwsze słowa, jakie zobaczyłam na widok synka: "Jaki on piękny...". A potem... Wystarczyło, że spojrzałam w oczy mojego męża, a już wiedziałam, że to nie skończy się tak jak powinno.
Na stypie potrafiłam się nawet uśmiechnąć. Wierzyłam, że przez to przebrniemy. Byłam pewna, że Michaś nie cierpiał w żadnej chwili i to było dla mnie najważniejsze. Czułam, że jest przy mnie i zawsze będzie. Czułam się Jego Mamą. Byłam pewna, że będzie walczył o ziemskie rodzeństwo i wspierał nas w codziennej walce.
A później, a teraz... Dociera do mnie to co się stało. Ból jest nie do opisania. Doszukuję się co dzień sensu przeżywania kolejnego dnia. Robię to dla męża, Michałka, dla naszej przyszłości. Muszę o nią walczyć. To jest cel, jaki sobie postawiłam. Tak bardzo chciałabym spełnić nasze marzenia.
Wszystko wydaje mi się takie błahe. Codzienne czynności, cele zawodowe, które stopniowo realizowałam. Wszystko co wcześniej cieszyło, teraz nie cieszy. Nie wiem czy to co przeżyłam tak zabiło moją naturalną radość i entuzjazm, jakie zawsze miałam w sobie. Zastąpiły je strach, zmartwienia, złość, ból i żal. Kiedyś tak lubiłam ludzi. Teraz się ich boję. Przez ból, jaki potrafią mi zadać... Mam nadzieję, że będę w końcu silniejsza i nauczę się przed nim bronić.
Nie potrafię opisać, jak ogromne wsparcie znajduję na tym forum. To dla mnie bardzo ważne. Czytam o emocjach i przeżyciach innych Mam i wiem dzięki temu, że to co przeżywam jest naturalne. Czytam o historiach oswojonego bólu i odnalezionej radości w życiu i nabieram nadziei, że i ja tego doświadczę. Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia.
Czekając na lepsze dni, PM asia87 napisał(a): > Wiesz, ból i żałoba ma różne etapy. Ja najpierw czułam jakby to się wszystko działo obok mnie, że mam zadania do wykonania. Najpierw, jak dowiedziałam się podczas USG, że serduszko mojego synka nie bije - wiedziałam, że muszę się zmobilizować i go urodzić. Później, mimo, że mąż oganiał wszystkie formalności zmiązane z pgrzebem itd, to też czułam, że jakoś muszę się trzymać. Fala rozpaczy przyszła jak już wszystko "załatwiliśmy" i wróciliśmy sami do domu... > PO jakimś czasie znowu się zablokowalam. Nie potrafiłam płakać... Ból rozrywał mnie od środka a ja nie mogłam się rozpłakać. Myślałam, że już wyczerpałam zapasy łez, że już nie mam czym płakać. Ale przychodziłam tu na forum, czytałam historie, rozmawiałam z innymi mamami i ryczałam. To mi pomagało. Tak jakbym na chwile spuściła powietrze... > > Żałoba ma różne etapy, trzeba ją przeżyć tak jak się czuje. > > Wiem, że w te chwili nie możesz sobie tego wyobrazić ale z czasem na prawdę będzie Ci lżej oddychać.Z czasem naucczysz się żyć z tą dziurą w sercu.. > > Mi ciągle zdarza się płakać z tęsknoty za moim synkiem jak nikt nie widzi. Płakałam jak pierwszy raz zobaczyłam moją córeczkę, nie tylko z radości, ale również z żalu, że Franiowi nie było dane wydobyć pierwszego krzyku. Płakałam na chrzcie Hani dlatego, że go nie ma z nami w tak ważnym dniu. > > Płacz krzycz jak tylko masz ochotę. > Ja od początku odmawiałam leków uspokających. Jakoś tak podświadomie się buntowałam, że dlaczego mam się uspokajać, dlaczego nie mogę płakać... > > Ściskam Cię mocno.
|