Moja Emilcia odeszła prawie 9 m-cy temu, mając niecałe pięć m-cy. Nic się nie zmieniło w odczuwaniu straty. Miewam fale napadu złości,ryku i histerii, po czym na "chwilę" jest mi lżej. Najbardziej męczy mnie maska i poza, która przyjęłam i nie potrafię tego zmienić. W pracy jestem pozornie wesoła, choć myśl o moim Aniołku towarzyszy mi non stop. Na pytania znajomych "co słychać?" "jak się masz" "jak było na urlopie" odpowiadam "w porzadku, ok., fajnie". Podobne zachowanie okazuję przy rodzicach. Kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć "uśmiechnieta jesteś- to już jest lepiej"- jak tak można? to jakaś paranoja, czy ludzie nie maja serca i wyobraźni?!. NIC nie jest lepiej! Nie mam się dobrze! Jak wyjazd mógł być fajny skoro Mojej Myszki nie było ze mną! Skoro pamiętam tylko kobiety z brzuchami i mamy prowadzące rozbrykane dzieciaczki, a przecież razem mieliśmy to wszystko oglądać. I nie chcę żeby było lepiej, bo jak mam być bez Mojego Serduszka. Nie potrafię mówić o śmierci mojej Dzidzi, nie potrafię na głos wypowiedzieć zdania, że umarła... z mężem też o tym nie rozmawiam, zdjęć razem nie oglądamy, bo kończy się to zawsze rykiem, a on chce uniknąć kolejnej mojej histerii. Może gdybyśmy częściej próbowali oswoiłabym sie z tym. Więc duszę wszystkie emocje w sobie, jestem tym wszystkim tak strasznie dobita i zmęczona, jak długo można tak ciągnąć? Mąż ma mi czasem za złe, że jestem przygnębiona, w nie humorze, naburmuszona- bo przynajmniej w domu mogę być sobą. Jestem z moimi uczuciami sama- znajome mają małe dziaciaczki, których co rusz to nowe zdjęcia umieszczają na naszej klasie, ja też tak strasznie chciałabym się pochwalić moją Księżniczką, ale nie mogę. Była bystrą, mądrą i łobuziarską dziewczynką, mam nadzieję, że figluje pożądnie tam u góry i że się kiedyś jeszcze uśmiechnie do mamy...
Kocham Cię Emilko nad życie (21.05.2007-5.10.2007r)(*)(*)(*)
|