Jolu, osobiście nie wydaje mi
się, aby ktokolwiek interesował się tym co czują rodzice po stracie dzieci-partnerów.
Może to za trudny temat? Albo poprostu w miemaniu społecznym zbyt marginalny
problem?
Wiecej ludzi chce wierzyć, że jeśli dziecko szczęśliwie się urodzi i wyjdzie
ze szpitala to napewno bez problemu dojdzie do wieku dojrzałego.
Na tym polega
tabu. Uciekamy od tego co prawdopodobne przez niemówienie o tym. Zaklinamy los przez
wyparcie ewentualnej tragedii ze świadomości.
Wydaje mi się , że wiekszość ludzi (w
tym oczywiście ja sprzed dwóch lat) mysli sobie, że jeśli moje dziecko jest szczęśliwie
"dochodzone" i urodzone to już nic złego nas nie może spotkać.
Matki po
stracie to TAMTE matki. To panie "Kowalskie" i "Iksińskie". Ja nigdy w
życiu!
Obraz matki opłakującej przedszkolaka, ucznia i wzwyż boleśnie tą prawdę
odsłania.
Zauważcie, że ma to jedynie zastosowanie przy konkretnym przypadku,
nieuleczalnej chorobie konkternego dziecka na którego potrzebne są pieniądze dające
niewielką szansę na zdrowie.
Śmierć starszego dziecka w kontekście masowym (np.
wywiad z kilkoma matkami naraz) nie istnieje. Chcemy , jako społeczeństwo, wierzyć, że to
marginalny problem.
Ciekawe co o tym mówią statystyki? Czy to naprawdę takie rzadkie
i małoprawdopodobne?
Pozdrawiam serdecznie
Basia mama Laury Czarodziejki (ur. 14.07.2001 zm. 22.09.2004)
Antosia (6 lat) i Marysi (2 lata)
|