Dawno nie zaglądałam, nie pisałam. Ostatni okres - ciężki. Myślałam, że już jest w miarę ok, że jestem w stanie zmierzyć się z pewnymi rzeczami, okazało się jednak, że pewne rzeczy są ponad moje siły. Odwiedziliśmy znajomych, którym w styczniu urodził się synek. Myślałam, że dam radę, ale patrząc na ich szczęście po prostu nie mogłam, cały czas myślałam o Mikołaju, o tym co nas ominęło. Nie mogłam powstrzymać łez. Wychodząc od nich odwiedziliśmy Mikołaja. To zderzenie z rzeczywistością było nie do ogarnięcia. Oni swoje dziecko trzymają w ramionach, ja moje odwiedzam na cmentarzu. Wszystko zaczęło się od początku. Znowu brak chęci do życia, nie do opisania ból, smutek i tęsknota za moim synkiem, i ta świadomość, że już go nie zobaczę. Nie mogę narzekać na przyjaciół wszyscy bardzo się tym przejmują, nie bagatelizują, ale to jest moja tragedia, nikt jej ode mnie nie zabierze, nie sprawi, że poczuję się lepiej, nie odda mi syna... Znajomi zaprosili nas na chrzest, który ma się odbyć w Wielkanoc. Odmówiłam, zrozumieli. To jest ich dzień, dzień pełen radości, dzień który został mi i Mikołajowi odebrany. A prosiłam... Będąc w szpitalu po porodzie zapytałam się księdza czy ochrzci Mikołajka. Powiedział, że jeśli nie jest w stanie agonalnym to nie ma takiej potrzeby, że w razie czego może to zrobić lekarz albo pielęgniarka. Dwa dni później nastała taka potrzeba i ochrzciła go pielęgniarka, nadając mu na drugie imię Jan. To prawda najważniejsze że go ochrzcili, ale mogliśmy być przy nim w tej ważnej chwili, nadać mu imię takie jakie miał wybrane- Kamil. Mieliśmy tak mało czasu i nawet to nam zostało odebrane. Mikołajku myślę, kocham i tęsknię nieustannie...
|