zaszlam jakims cudem w ciaze... nie chciala tego zeby Bog dal mi dziecko. moj chlopak sie ucieszyl, zaczelismy przyspieszac slub, planowac jak to wszystko sie ulozy, osowajalam sie z tym ze zostane matka... az do 17 tygodnia gdy wody plodowe mi odeszly, lekarze nie dawali mi szans na utrzymanie, a ja bylam na skraju rozpaczy, ale jednak mialam nadzieje, ze mnie klamia, nie maja racji. po miesiacu moje dziecko nadal zylo, sami niedowierzali ze to dzieje sie naprawde. lezalam w szpitalu az do 31 tygodnia, gdy zaczal sie porod.. gdy zaczelam rodzic, od razu wezwano zespol ratunkowy z oddzialu neonantologii, przy reanimacji byl nawet sam ordynator, moj lekarz powiedzial ze mamy szczescie, ze on jest, tak czekalam, az moj Filip zacznie plakac, patrzylam jak go reanimuja.. Pod sala porodowa gdy lezalam przyszedl moj chlopak z moja mama i mowili ze on jest taki sliczny, ale ja czulam co sie wydarzy.. w nocy chcialam isc do niego i sprawdzic co z nim, ale mialam blokade. rano przyszedl do mnie orydantor noworodkow i mowi, ze moj synek umarl... Nie musze mowic jak wtedy sie czulam, na salach inne kobiety mialy swoje dzieci, a ja nie mialam nic, serce mi pekalo gdy slyszalam ich placz. Pozniej na wizycie lekarze mowia, ze dzis wychodze do domu, a kobieta ktora lezala ze mna mowi do mnie: ''ale Ci dobrze, ze wychodzisz" te slowa zabolaly. mialam ochote jej powiedziec jak bardzo mi w tej chwili dobrze. ja tak bardzo chcialam zobaczyc mojego synka, ale przed sekcja nie bylo takiej mozliwosci. tak marzylam o tym ze go zobacze i przytule, tak bardzo tego potrzebowalam, a gdy nadszedl dzien pogrzebu trzeba bylo go ubrac, wtedy myslalam ze go zobacze i dotkne, mojego malutkiego syneczka, gdy weszlismy do prosektorium to nie potrafilam nic zrobic i powiedziec, umialam tylko plakac, ja sie go balam, czulam zapach smierci i nie umialam nic zrobic, teraz czuje zlosc na siebie ze go nie umialam pozegnac... co ze mnie za matka? nienawidze Boga za to ze zabral mi synka,
|