Po prostu wyszedł z domu i nie wrócił. Wracał do domu, z kolegą, zobaczył tramwaj, spieszył sie jak zwykle, zawsze był pędziwiatrem. Wpadł pod samochód. Zginął na miejscu. Był moim światem, radością, całym dniem, miesiącem, rokiem. Nie umiem bez niego żyć. Wszyscy mi mówią "weź się w garść" "masz dla kogo żyć" Mam jeszcze syna, w październiku skończy 18 lat. Ale ja nie umiem żyć. Nie umiem wziąć sie w garść, nie umiem chodzić, rozmawiać. Minął miesiąc prawie od śmierci a mnie się wydaje że On zaraz wejdzie. Wszędzie go widzę w kuchni w pokoju na ulicy, na rowerze który kupił sobie 3 tygodnie przed wypadkiem. Kończył gimnazjum, w poniedziałek złożyłam mu papiery do nowej szkoły którą sobie wybrał a w czwartek zginął. Jak żyć? Czy ktoś może mi powiedzieć? Nikt tego nie wie. Setki osób starają mi się pomóc w każdy możliwy sposób, ja nawet nie umiem podziękować. Nie wiem co będzie dalej. Miałam tyle planów, nadziei, chce pomóc starszemu synowi i po prostu brak mi sił. Ja nic nie wiem... Ciągle płacz, potworna tęsknota. Gdybym mogła przewidzieć, rano obudziłam go do szkoły, pamiętam te zaspane oczka i tylko mi pomachał. A potem zobaczyłam go nastepnego dnia na identyfikacji. Ile może wytrzymać serce matki??? Moje juz wysiada. Ja dłużej nie mogę bez niego żyć. Wiedziałam o nim wszystko, nie miał żadnych tajemnic. Miał 184 cm wzrostu. Był wszystkim. Ciagle coś mówił siedział całymi godzinami ze mna w kuchni. A teraz ta cisza... Pawełku, ja nie umiem bez Ciebie żyć
|