dwie godziny temu pisałam o swoim bólu, braku sił, zrezygnowaniu...gdy już wylałam całą swą złość na tę chorobę poryczałam się jak bóbr i skasowałam wpis. Pomyślałam sobie, że to co napisałam niczego nie zmieni, nic nie wniesie, to tylko moje bardzo subiektywne odczucia w chwili gdy jest gorzej. I Wasze wpisy Ewelinko i mgoga dały mi iskierkę uśmiechu. To ja się poddaję, moje dziecko jest silne, wesołe, szczęśliwe. To mój problem, że ja nie mogę pogodzić się z tym, że wczoraj zamiast do kina na kubusia puchatka musieliśmy pędzić na hematologię. Moje dziecko niedawno podeszło do mnie z uśmiechem na twarzy zapytać się "mamusiu, zobacz jakie piękne słońce, mamy piękny dzień,może po izbie przyjęć pójdziemy nad zalew na spacer". Moje dziecko może inne decyzje podejmuje niż jego rówieśnicy, zamiast wybierać jakie cukierki chciałby zjeść musi zdecydować, czy da radę przyjąć serię zastrzyków czy zakładamy wenflon, ale póki się da będziemy w domu a nie na oddziale.Ale potrafi dostrzeć, że przez te ciemne chmury przebija się do nas promyk słoneczka i potrafi sie z tego cieszyć. A jego matka leży pół dnia pod kołdrą i ryczy jak bóbr. Dziś rano coś pękło we mnie, ogarnęła mną nienawiść do całego świata, ból, złość, bezradność. Ale przypomnieliście mi, a najbardziej mój syn, że życie się toczy, nie mamy wpływu na wiele rzeczy, ale możemy uczynić go szczęśliwym. Boję się niemiłosiernie, ciężko mi sie zmobilizować do dalszego działania,czuję jakby wszelkie siły mnie opuściły. Ale muszę wstać, zmobilizować się, otrzeć łzy i po prostu cieszyć się kolejną chwilą. Monika - mama Macia - Żółwiczka 22.02.2007r.
|