Czasami rzeczywiście ściska mnie z bólu na widok małych dziewczynek w wieku Hanulki (tak już będzie), ale, nie wiem czemu, właśnie możliwość branie tych maleństw na ręce to często dla mnie jakaś forma terapii w żałobie... Pamiętam, że jak pierwszy raz się odważyłam (moja najserdeczniejsza przyjaciółka ma córeczkę tylko tydzień starszą...),płakałam oczywiście, ale sama się zdziwiłam, jak to dobrze choć na chwilę znów nie mieć pustych ramion, no i taki zachwyt nad tym cudnym stworzonkiem. Dlatego nie unikam nigdy możliwości bliskiego kontaktu z małymi dziećmi, nawet wydaje mi się, ze one wyczuwają moją "inność" (pewnie też widzą więcej niż my dorośli...)i jakoś często się do mnie uśmiechają - nawet zupelnie nieznajome w tramwaju...
Rozumiem doskonale ten ból, o którym piszesz, ale z drugiej strony - nigdy nie wiadomo, czy te rodziny naprawdę są takie szczęśliwe, na jakie wyglądają, albo co je czeka za parę miesięcy, lat... Nasze szczęście zostało przecież przerwane tak nagle... Oby nikomu nic podobnego się nie przytrafiło!
Życzę dużo siły... nam wszystkim! Dla naszych Maleństw - mnóstwo Światełek (***)
kasia, mama Hanulki (Z Miłosci powstałaś - w Miłości przebywasz), ziemska mama Jerzyka i Stefcia pod sercem
|