pochowałam moich chłopców z wielkim żalem. Bardzo szybko zaszłam ponownie w ciąże całą prawie przeleżałam w szpitalu, były momenty że mogłam stracić moją córeczkę, na szczęście urodziła się cała i zdrowa. Po trzech latach zapragnęliśmy mieć jeszcze jedno maleństwo, no i szybko zaszłam w ciążę ale zanim trafiłam do lekarza by tą radosną nowinę potwierdzić trafiłam do szpitala z krwawieniem, gdzie na dzień dobry lekarka potraktowała mnie jak rozhisteryzowaną małolatę z miesiączką a jak już mnie zbadała to usłyszałam że jak chcę tą ciążę utrzymać to powinnam zostać w szpitalu oczywiście zostałam po pierwszym usg wyszło że to 5 tydzień ale serduszko nie bije, lekarze stwierdzili że trzeba poczekać może jeszcze zacznie bić i dostałam leki na podtrzymanie. Po kilku dniach następne badanie usg i lekarz stwierdził że " tam już nic nie ma" dla mnie to był cios... ale że to był piątek poczekano do poniedziałku i znowu usg i okazało się że..jest ale serduszko nie bije i zaczyna się już coś nie tak robić trzeba koniecznie czyścić. Zabieg miałam w urodziny mojej córci. Jakby tego było mało miesiąc później znów trafiłam z okropnymi bólami do szpitala po tygodniu badań lekarze doszli w końcu do tego że mam ciążę pozamaciczną która była równolegle z tą poronioną i musiałam przejść operację. Po 1,5 roku starań udało się nam szczęśliwie począć i urodzić ślicznego chłopca.Tak więc straciłam czwórkę dzieci jedyne co mnie trzymało przy życiu i zdrowych zmysłach to wiara że Bóg nic nie robi bez sensu i choć my możemy nie dostrzegać tego sensu ale ON wie co robi. Wierzę że śmierć moich maluszków miała/ma jakiś sens i może dane mi będzie kiedyś dowiedzieć sie jaki....
Wierzę ze mam wsparcie w niebie i wszelkie moje modlitwy są wspierane modlitwami moich dzieci
tylko żal że nie mogę ich przytulić i patrzeć jak rosną....nie wiem czy kiedyś przestani boleć...nie wiem jak długo mogę znosić ten ból...
|