mam 6 dzieci ale tylko dwoje mieszka ze mną reszta to aniołki. 7 lat temu wyszłam za mąż i szybko zaszłam w ciążę okazało się bliźniaczą,trochę początkowo się wystraszyłam ale potem się nawet zaczęłam cieszyć, czułam się świetnie nic się nie działo,w 25/26 tygodniu jak zwykle w czwartek poszłam na wizytę kontrolną i okazało się że mam rozwarcie na 4 cm położyli mnie zaraz do szpitala z nogami do góry, lekarz powiedział że jak się szyjka wydłuży to założą mi szef i 3 mce leżenia w szpitalu. Poleżałam trzy dni i zaczęłam mieć skurcze dostawałam tabletki zaszczyki kroplówki ale niestety nic nie podziałało i ok30 godzin od pierwszych skurczów lekarka mnie zbadała i orzekła że poród w toku i na porodówkę, urodziłam dwóch chłopców Kubusia- był maleńki jak laleczka ważył pół kilo, widziałam go przez moment nawet nie otworzył oczek i nie zapłakał, zaraz go zabrali, potem był Franuś maleńki jak... mieścił się w jednej dłoni(tak mówił mój mąż ja go nie widziałam, on widział tylko maleńkie zawiniątko które położna wynosiła z porodówki)był wielkości 15 tygodniowego płodu(nie lubię tego określenia).Kubusia zawieziono zaraz do innego szpitala i przeżyła tam 1 dzień i dwie noce. Zanim wyszłam ze szpitala umarł w tym samym dniu o 5 rano. Wiem że to bez sensu bo i tak bym nie mogła przy nim być ale nigdy sobie nie wybaczę że umierał sam na sali szpitalnej...że nigdy go nie przytuliłam. Dalsza historia kiedy indziej..może jutro jak będę miała siłę. Mówią że czas goi rany... minęło 7 lat a boli jakby to było dopiero co...
|