W lipcu 2006 urodziłam siłami natury martwą córeczkę w 41 tyg. Poród wywoływany "od zera", zaczęli od podania żelu z prostaglandynami, potem oksytocyna. Poród pośladkowy, bardzo szybki (od podania oksytocyny do urodzenia się dziecka niecałe 2 godz.). Może zabrzmi dziwnie, ale widok rodzącej się mojej córeczki (choć martwej!) jest moim najdroższym wspomnieniem - wbrew polecenion położnej przy parciu nie zamykałam oczu. Jedyne negatywne wspomnienie z porodu to nie ból, ale fakt podania mi dolarganu (na moje zresztą żądanie aby "mi coś dać"), byłam zbyt ogłupiona żeby moje dziecko po porodzie przytulić :((( Teraz jestem w 14 tyg i choć do porodu jeszcze daleko, bardzo chciałabym rodzić naturalnie i - jeśli dam radę - bez znieczulenia. Jeśli jednak okaże się że mojemu dziecku coś grozi, jest owinięte pępowiną albo że - podobnie jak Julka, jest ułożone pośladkowo, wybiorę cesarkę.
Pozdrawiam, Agnieszka - mama Julci (ur. martwo w 41 tyg.) Agnieszka mama Julki (*+ 41 tydz.), Pawełka (2 latka), Janka (*+ 11 tydz.) i jeszcze Kogoś - grudzień 2010
|