dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> ARCHIWUM
Nie jesteś zalogowany!       

prośba o pomocHits: 719
Aleksandra  
03-11-2005 01:36
[     ]
     
Serdecznie witam!
Od razu

przejdę do tematu.
Prawie 6 miesięcy temu - na skutek zaniedbania lekarza prowadzącego

moują ciążę -umarła moja córeczka Alinka. Zmarła we mnie. Urodziłam ją po 72 godzinach.

Obyło się bez cesarki. Od prawie 10 lat choruję na cukrzycę. Przed ciążą prosiłam mojego

lekarza diabetiloga o wskazanie odpowiedniego ginekologa z uwagi na to, że pragniemy z mężem

zajść w ciążę. Polecił mi kolegę z AMG. Dobrego specjalistę. Zufałam mu. Zrobiłam wszelkie

badania. Nie było żadnych przeciwwskazań. Mam 30 lat i to miało być masze pierwsze

dzieciątko, więc dołożylismy wszelkich starań by było dobrze. Chcieliśmy mieć dużo dzieci.

Udało mi się zajść w ciążę. Byliśmy świeżym małżeństwem. Córeczkę poczęliśmy na spóźnionej

podróży poślubnej we Francji - lazurowe wybrzeże...Pełnia szczęścia. Wszystkie wizytu u

lekarza były prywatne itd. Podpisałam też umowę na pobranie krwi pępowinowej. Wszystko dla

upragnionego dziecka.W piątym miesiącu ciąży miałam niepokojące bóle brzucha. Zadzwoniłam do

mojego ginekologa. Powiedział, że nie ma czasu mnie przyjąć i żebym zadzwoniła jutro .

Następnego dnia znowu nie chcial mnie przyjąć. Do pracy już nie poszłam, bo się bałam.

Rozmawiając z lekarzem przez telefon płakałam i niemal błagałam go o wizytę. Miałam

wyznaczoną wizytę już wcześniej ale dopiero za dwa dni i bałam się czekać. Nie chciał się

zgodzić mnie przyjąć. Wtedy poprosiłam go o numer telefonu jakiegoś jego kolegi, do którego

poszłabym dla mojego spokoju tylko ten jeden raz. Wtedy mój lekarz wreszcie zgodził się mnie

przyjąć późnym wieczorem. Okazało się, że niepotrzebnie się bałam. Przepisał mi leki

rozkurczowe i wystawił zwolnienie z pracy. Zdenerwowało mnie to jak mnie, a właściwie moje

dzieciątko, potraktował. Nadal jednak miałam do niego zaufanie. Niestety. To był mój błąd,

którego nie wybaczę sobie do końca życia. ... Regularnie chodziłam do diabetologa - ale on w

zasadzie nie interesowal się moją ciążą - o nic na jej temat nie pytał. Każda wizyta trwała

około 5 minut. Nie odpowiadał też na moje pytanie - odsyłał mnie do ginekologa i mówił, że

w szpitalu na Klinicznej wszystko będą wiedzieć. Ginekologa w zasadzie nie interesowały moje

cukry. Na niecałe 3 miesiące przed terminem porodu ginekolog stwierdził, że na 2 tygodnie

przed terminem skieruje mnie do szpitala - tak nawszelki wypadek. Pytałam go czemu, ale on

tylko stwierdził, że mnie zbadają i jak wszystko będzie OK, to póję do domu i wróce na sam

poród. Wizyty nadal miałam u niego co miesiąc. USG było robione co drugą wizytę. Wszystko

było dobrze. Żadnych wad. Zdrowiuśki bobasek w łonie mamusi. Córunia ukochana - Alinka. Na

planowanej przedostatniej wizycie powiedział, że do szpitala położy mnie 16 maja. Wizyta

kontrolna u niego w gabunecie miała byłć 14 maja. Przez całą ciążę byłam opuchnięta.

Szczególnie w ostatnich 2 misiącach. Pod koniec kwietnia stopy i całe nogi były obrzęknięte

- w zasadzie nie mogłam chodzić. Bardzo przybierałam na wadze. W sumie w czasie ciąży

przytyłam o 30 kg. Zrobiłam - jak zwykle - kontrolne badania. W moczu pojawiło się białko.

Ciśnienie miałam w gornych granicach normy - czasami podwyższone. Obrzęki stale nie

schodziły - niezależnie od pozycji ciała i pory dnia. Czytałam wiele o przebiegu ciąży,

porodzie i opiece na dzieciątkiem, wię bałam się, że to zatrucie ciążowe. Zadzwoniłam

natychmiast do ginekologa. To było 2 maja pod wieczór. On powiedział, że białka nie ma dużo

i że nie mam się czego bać - to normale. Kazał mi nadal łykać leki przeciwko opuchnięciom. 4

maja poszłam do lekarza rodzinnego po receptę na zalecane lekarstwo. Powiedziałam o moich

dolegliwościach i pokazałam wyniki. Lekarka nawet nie obejrzała moich nóg. Powiedziała, że

wszystko jest w porządku - do nikogo mnie nie odesłała. Uspokajała - chyba wzięła mnie za

przewrażliwioną ciężarną. Po kilku dniach opuchlizna jedynie leciutko zeszła. Córeczka była

ruchliwa. Byłam gotowa na poród . Brzuch mi nie opadał. Dziecko było duże - jak to u

diadetyczek. Wieczorem przed wizytą 14 maja nie pouczułam ruchów. Myślałam, że malutka ma

już za mało miejsca, że już nie może się ruszać. Koleżanki tak miały. Na wizycie u

ginekologa przy USG okazało się, że jej serduszko nie bije. Wtedy był ze mną mój mąż. Miał

ją po raz pierwszy zobaczyć. Nasze życie się skończyło. Lekarz na mnie nakrzyczał, że

wcześniej nie pojechałam do szpitala, że zlekceważyłam niepokojące objawy. Wtedy mu

przypomniałam o moim telefonie do niego - zamilkł. Już nic nie powiedział. Stwierdził tylko,

że nie wie dlaczego moja Kruszynka umarła. Skierował mnie do szpitala. na wywołanie porodu.

Byliśmy z mężem w szoku. Do szpitala przyjechaliśmy z mężem pod wieczór. Pielęgniarka na

moje pytanie czy zbada mnie jakiś lekarz powiedziała, że niewiadomo. Po 2 godzinach poprosił

mnie lekrzarz, który widocznie rozpoczynał swój dyżur. Nawet nie dotknął brzucha. Sprawdził

tylko szyjkę macicy. Spytał dlaczego tak długo czekaliśmy z rozwiązanie ciąży. Wtedy

doznałam szoku. Okazało się, że cukrzyczki kieruje się do szpitala już w 37 tyg. ciąży i się

ją kończy. To jest standard. Zazanczam, że mój ginekolog pracował też w tym szpitalu. Nikt w

szpitalu nie sprawdził, czy moja córeczka rzeczywiscie nie żyje. Dali mi izolatkę. Rano

oksytocynę. Ciągle było słychać płacz noworodków z sali obok... To było

straszne.....Chciałam umrzeć razem z moją dziecinką.Urodziłam Alinę około 18.00 - w

ponieedziałek 16 maja. To były urodziny mojej mamy.... Rano tego dnia jeszcze był obchód

wraz ze studentami, bo to szpital kliniczny. Traktowano moją córeczne w moim brzuchu jak

przedmiot. Mój ginekolok był u mnie 3 razy. Powiedział, że teraz to mam białko w moczu.

Stwierdził, że jego winą było to, że zaufał mojemu lekarzowi diabetologowi. Ja ciągle byłam

w szoku i w zasadzie milczałam. On chyba czekał na "rozgrzeszenie". Stał w kącie

ze spuszczoną głową. Moją córeczkę rodziłam prawie 6 godzin. Skurcze były od razu co minutę.

Sala porodowa była straszna. łóżko tak wysokie, że żeby ulżyć sobie w bólu musiałam z niego

zeskakiwać, bo chciałam kucnąć. Gdyby nie mój mąż i bratowa, którą on wezwał, to pewnie bym

umarła. Bratowa wybłagała jakieś znieczulenie, ale to nic nie dało. Alinka ważyła 4.300.

Popękałam. Gdy już były skurcze parte nie było lekarza. Chyba nie mogli go znaleźć. Lekarz,

który odbierał pród był tym samym, który mnie badał po przyjściu do szpitala. Powiedział, że

on tej sprawy by tak nie zostawił - mój ginekolog był jego kolegą z pracy, ale nie ukrywał

on, że postąpił on z nami nieprawidłowo. Malutka nie miała pępowiny okręconej wokół ciałka.

W końcowej części porodu bardzo krzyczałam. Córeczka miała dużą główkę. Mąż na korytarzu

myślał, że umrę. Zapytałam lekarza, czy mogę ją zobaczyć - on powiedział, że lepiej nie. I

jej nie zobaczyłam. O 19.00 trafiłam na salę, a o 12 następnego dnia mój mąż i teściowa w

zasadzie wynosili mnie ze szpitala, bo mdlałam, a mnie wypisali, bo potrzebne było łóżko.

Wszyscy na oddziale byli zdziwieni, że trafiłam do szpitala tak późno. Wszyscy mówili mi to

w oczy, ale w dokumantacji lekarskiej nie ma na ten temat nic. Na oddziale poznałam lekarza,

do którego powinien był mnie skierować mój diabetolog - to jest jedyny na Pomorzu spec od

ciąży diabetyczek. A ja o nim nie wiedziałam!!!!!!! Ponoć mój diabetolog był z nim skłócony!


Po powrocie do domu zaczął się prawdziwy koszmar - życie bez Alinki. Pogoda cudna.

Mieszkamy w domku na spokojnej ulicy. Często odwiedzają ją spacerujące matki z dziećmi. Okno

mimo gorąca zamykałam. Odgłosy dzieci ciągle wzbudzały we mnie płacz, a w zasadzie wycie.

Pogrzeb był po tygodniu. Sekcja mojej córeczki stwierdziła, że była zdrowa. Badania łożyska

- wszystko prawidłowe. Więc moja wyśniona i ukochana Alinka umarła, bo lekarz ginekolog nie

zachował procedur postępowania w takich wpadkach jak mój. Nie mogę sobie wybaczyć, że tak mu

ufałam. Nie potrafiłam uratować mojego dziecka.
3 tyg. po porodzie zadzwoniła do mnie do

domu jakaś pani z firmy ubezpieczeniowej z gratulacjami z okazji narodzin dziecka. Nie

zdążyła mi zaoferować polisy, bo powiedziałam jej, że moja córeczka urodziła się martwa.

Boże, co to za świat!
Po tym wszystkim załamałam sie jeszcze bardziej - o ile to możliwe.

Konieczny był psycholig, leki, zwolnienie z pracy....
Po 6 tyg. od porodu poszłam na

wizytę kontrolną do tego speca od ciężarnych diabetyczek. Zadałam mu pytanie czemu tak się

stało. On powiedział, że takie rzeczy mogły zdarzać się, ale 20 lat temu. Z solidarności

zawodowej nie udzielał mi żadnych konkretnych odpowiedzi. Zaznaczam, że jestem prawniczką i

chyba wszyscy tam bali się konsekwencji prawnych. Powiedziałam temu lekarzowi, ze już nigdy

do niego nie przyjdę. Wtedy jeszcze chciałam zajść w kolejną ciążę. Poszłam następnego dnia

do lekarza z innego szpitala, bo z tamtym nie chcę mieć nic wspólnego. Niestety drugi lekarz

powiedział, że nie podejmie się prowadzenia ciąży i odesłal mnie do tego pierwszego.

Stwierdził też, że ten lekarz, który prowadził moją ciążę, jest dobry. Ręce mi opadły. Ja z

Kliniczną nie chcę już mieć nic do czynienia! A sama się tam urodziłam. Moja córeczka była

duża i silna i mogła żyć już od dawna....
Postanowiłam, że z uwagi na strach przed

powtórną ciążą i stratą dziecka nigdy już nie zajdę już w ciążę. Boje się okropnie.

Kolejnej śmierci dziecka nie przeżyję.... Mam jednak męża. On tak bardzo marzy o dziecku.

Wiem, że chce dla mnie jak najlepiej, ale ja się tak bardzo boję. On jest kochany. Nie wiem,

czy się odważę. Obiecałam mu jednak, że jeszcze pójdę do jakiegoś dobrego specjalisty.

Zobaczymy co on powie. Właśnie tego dotyczy moja prośba.
Proszę o wskazanie jakiegoś

dobrego specjalisty od ciąży kobiet chorych na cukrzycę w Polsce. Miejsce nie gra roli.


Przepraszam, że tak dużo napisałam, ale to mój pierwszy taki list. Tak bardzo cierpię,

że chciałam o tym napisać.
Ściskam i proszę o odpowiedź.
Jeżeli to możliwe, to

proszę zamieścić moją prośbę na waszej stronie. Wiem, że list na to jest za długi - więc

może choć samą prośbę. 



  Temat Autor Data
*  prośba o pomoc Aleksandra 03-11-2005 01:36
  Re: prośba o pomoc Magda 03-11-2005 08:08
  Re: prośba o pomoc go 03-11-2005 13:39
  Re: prośba o pomoc ulcia 03-11-2005 14:08
  Re: prośba o pomoc Bożena Dabińska 03-11-2005 14:49
  Re: prośba o pomoc Barbarossa 03-11-2005 21:38
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora