Jutro miną już 3 miesiące gdy Marek zaczął nowe życie... i ja bez niego... Dziś taka piękna pogoda - jak w dniu jego ziemskiego pożegnania... Zastanawiam się ile pokory zabrakło mi w życiu, że Marka nie ma... jest ale nie ze mną tu na ziemi... raczej dużo... Mówi się, że jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to powiedz mu o swych planach... a ja w najśmielszych koszmarach nawet nie mogłam przypuszczać, że mój syn przyjdzie i odejdzie... Zaplanowałam przecież, że jak tylko wyjdziemy ze szpitala, zabiorę go na plażę, potem do dziadków, którzy specjalnie przyjechali powitać swego pierwszego wnuka..., zamiast tego zostało mi parę zdjęć, filmik nagrany jak śpiewam Markowi kołysankę w szpitalu (nie mam odwagi go dziś zobaczyć) i ogromna dziura w sercu ... Nie jestem z siebie dumna, mój syn patrząc na mnie z góry pewnie też nie.. . Jestem tak rozdarta, jakbym wciąż nie mogła uwierzyć, że ten koszmar był mój, nasz... wraca do mnie ta bezsilność, czuję się winna, że prawdopodobnie przez moje cholerne geny mój syn nie jest ze mną i ze swoim tatą... Przed wejściem do Tanatorium jest patio wyłożone kamieniami, na które gdy wchodziliśmy przyleciała wielka biała mewa - przysiadła i odfrunęła ... pamiętam tę niesamowitą ciszę tam ... Tak bardzo tęsknię za moim synkiem ... Ewa - mama Marka (*28.05.2010 - + 10.06.2010) i Jędrzeja (*28.07.2011)
|