Witaj, dawno nie pisałam na forum, bo jak tylko zaczynam czytać, rozklejam się zupełnie, fontanna z oczu i płynę w rozpacz... doskonale wiem co czujesz i czuję się dokładnie tak samo jak ty, nasi synowie urodzili się i zmarli prawie w tym samym czasie... Nasz Marek przeleżał 13 dni pod respiratorem, zanim odszedł, ale jestem świadoma, że gdyby urodził się w innym szpitalu, zmarłby w 15 min po urodzeniu... To prawda minęły już 3 miesiące i ja też wciąż myślę o naszym maluchu, o tym jak bardzo chciałabym żeby był ze mną, też długo nie umiałam znaleźć sobie miejsca i dopiero od 2 dni jakoś czuję się odrobinę lepiej, w sensie, że nie płaczę na widok każdego dziecka i co 2 min. też nie widziałam sensu swego życia, też wszyscy mówią (bo nie wiedzą jak sobie poradzić z naszym żalem i nikt kto tego nie przeżył nie jest w stanie sobie wyobrazić co czuje niespełniona matka nie-matka taka jak wiele z nas tu na forach) że czas, że trzeba do przodu... dla nas każda chwila to wieczność, ale musimy samym sobie pozwolić żyć. Bardzo dużo myślę na ten temat, jedyne na co czekam teraz to na wyniki badań Marka i myśl o następnym dziecku trzyma mnie przy życiu, więc nie bój się też takich myśli, ja chcę żeby Marek miał rodzeństwo, zawsze chciałam i proszę o to, mimo ryzyka, strachu, że sytuacja się powtórzy, proszę i będę na nie czekać... jest bardzo ciężko uwierzyć w siebie właśnie w takiej chwili, ja mam pretensje do siebie, że za mało byłam z Markiem, że powinnam była siedzieć w szpitalu cały czas, że może za mało z nim byłam. ale takie wyrzuty teraz już nic nie dadzą - jedynie osłabiają naszą wiarę w siebie i w to, że jeszcze może być dobrze. Masz rację pisząc, że już nic nie będzie takie jak dawniej - dla nas nawet uśmiech będzie już inny i słowo radość ma inny sens... takie przeżycie zmienia na całe życie. Wiesz, zrobiłam się teraz nieczuła na śmierć, gdy czytam, że komuś coś tam się stało itp. nie robi to na mnie wrażenia... może jest to okrutne, ale wiem co czują bliscy tego który odszedł... poznanie daje zrozumienie, ja przez śmierć Marka zrozumiałam więcej niż chciałam, i jestem świadoma zagrożeń ale nie można przeżyć życia w strachu, w tym paraliżującym każdy ruch strachu i tego staram się trzymać choć przychodzi to z trudem- wierzę, że mój śliczny synek czeka na mnie gdzieś tam po drugiej stronie tęczy, że jest tam szczęśliwy, nie cierpi i nie stanie mu się nic złego, choć ja tu bez niego jestem nieszczęśliwa, przerażona i zrozpaczona... ostatnio leciałam samolotem i pomyślałam, jak się rozbije to bliżej do Marka... ale muszę żyć dalej. Też zastanawiam się czy będzie mi dane być mamą drugi raz czy zostaną mi tylko wspomnienia mojej kruszynki... ale trzeba stawić czoła strachowi i choć jest tak trudno samej ze sobą... dla mnie najgorsze są chwile przed snem i po przebudzeniu, bo zasypiam i budzę się z poczuciem nieopisanej straty... każdy dzień do to walka o kolejną chwilę i iskierkę nadziei, że jeszcze może być dobrze ... Wycofałam się z życia przez ostatnie 3 mies. za 3 tyg muszę wracać do pracy i nie wiem jak i co będzie - jak tu mówią: powoli, małymi krokami do przodu - bo przez ost. 3 mies czas i życie innych płynęło a ja stałam patrząc w przeszłość i rozrywałam na kawałki każdą chwilę od porodu ... Od początku nie zadaję sobie pytania dlaczego ja? - zadaję sobie pytanie dlaczego akurat Marek musiał odejść, ale wiem, że z wyrokami się nie dyskutuje i nic mi to nie da, oprócz tego, że popadnę w jeszcze gorszą rozpacz ... Musisz tak jak i ja i wiele z nas tu dać czasowi czas i sobie też ... Twój Adaś i mój Marek i wszystkie Niebiańskie Maluchy czuwają nad swoimi rodzicami - nad mamami szczególnie, bo to naszych serc słuchały krócej lub dłużej. Wybacz chaos wypowiedzi. ściskam cię mocno. Ewa - mama Marka (*28.05.2010 - + 10.06.2010) i Jędrzeja (*28.07.2011)
|