Ja rodziłam w Anglii i wiadome było to, ze mój synek nie żyje. Po wszystkim pielęgniarka zapytała czy chcemy zobaczyć dziecko. Sami zaproponowali zrobienie zdjęć, dostałam odciśnięte rączki i stópki synka, przyszedł ksiądz. Synka widziałam normalnie ubranego owiniętego w biały kocyk. Dodatkowo z jakiejś fundacji dostaliśmy misia z karteczką na której były dane naszego synka, natomiast Piotruś dostał takiego samego z imionami rodziców. I z tego co czytam to chodzi o przeszkolenie polskiego personelu w szpitalach, który nie wie jak zachować się w takich sytuacjach. Nie wiem może ja w tym wszystkim miałam to szczęście, że trafiłam pod dobrą opiekę bo nikt nie uciekał nie odwracał się plecami a wręcz przeciwnie wszyscy starali się pomóc i wytłumaczyć jak najlepiej.
|