W jedne z poprzednich urodzin spotkałam na cmentarzu poranną, zimową sarnę. Była taka piękna, spokojna i u siebie. Dostojnie przechadzała sie pomiędzy nagrobkami szukając prawdziwych róż i liści. Ulga, pamiętam uczucie ulgi. Cmentarz jest w prawdziwym lesie - groby więc to zło konieczne, które las musi oswajać raz za razem. I oswaja je; brzemienna grobami ziemia cierpliwie łączy Przybyszy szepcząc nieustannie: "oto ciało moje, bierzcie i jedzcie z niego wszyscy"...
Nie mam dziś sił na cmentarz, nie wiem, czy spotkam sarnę, ziemi dziś też nie widać pod zaspami śniegu. Wczoraj byłam - wszystko bieliło się jakoś tak nierealnie... Dużo chętniej spędzę ten dzień z kawą, pod kocem, zawieszona w betonowej przestrzeni, z dala od tego, co ludzkie i nie jest mi obce.
|