Witamy was razem z zona właśnie po tygodniu męki w szpitalu wróciliśmy do domu nie mamy nic został tylko kot...
A było tak pięknie 34 tydzień zapukały na świat Angelika i Weronika lecz nikt im nie otworzył . Lekarz powiedział " NOSPA i do domu , jak sie będzie coś dziać to prosze dzwonic"
Zona dzwoni do mnie do pracy i nie wie co ma robic zapis KTG pokazuje liczne skurcze, położna informuje ja ze nie wie co by w takiej sytuacji zrobiła, druga informuje ze brak jest miejsc w szpitalu dla wcześniaków (najlepiej wyposażony szpital w Rzeszowie dzięki owsiakowi w aparaturę dla wcześniaków) i lekarz dyżurny powie jej do jakiego szpitala ja skierują. Pyta sie co ma robić. Na co ja odpowiadam dzwon do swojego lekarza powie ci co masz robić przecież" zna cala twoja historie to chyba wie najlepiej.
I to byl mój największy życiowy błąd. Zaufaliśmy "człowiekowi" , który okazał sie kompletnym dnem. " NOSPA i do DOMU !!!!!" jak sie będzie coś działo to dzwon.
I poszła do domu nafaszerowała sie według zaleceń nospa. Bóle ustaly . Zapis KTG z niedzieli mówi nie ma skurczy. Na co lekarz odpowiada do zobaczenia w czwartek.
Szczęśliwi wróciliśmy do domu. W poniedziałek i we wtorek samopoczucie zony gwałtownie sie poprawiło. Niestety chyba było już po wszystkim. W środę zona zaniepokojona cisza w swoim brzuchu, stwierdziła ze musi to sprawdzić i pojechała do szpitala na USG. Lekarz juz roztrzęsiony chyba wiedział co wisi w powietrzu. Włączając USG powiedział, ze jeśli będzie wszystko w porządku to wraca po torbę do domu i idzie do szpitala. jeśli nie będzie w porządku, to zrobiła to sobie na własne życzenie. SUPER PODEJŚCIE SUPER LEKARZ. Po walczeniu USG informuje ja, ze dzieci nie żyją i jak wiedziała ze sie nie ruszają to trzeba było wcześniej dzwonić.
PYTAM SIE PO CO PO CO dzwonić jak sie nie ruszają." NOSPA i Do DOMU"
Roztrzęsiona zona dzwoni do mnie do pracy i przekazuje informacje, po której telefony wypada mi z reki.
Przyjeżdżam do szpitala. Wchodzę do gabinetu USG widzę załamaną i zapłakaną żonę u boku której jest lekarz. NIESTETY, nie jest to jej lekarz ginekolog tylko pediatra, który zaprosił ja z korytarza z powrotem do gabinetu usg żeby nie musiała znosić wzroków przechodzących ludzi skąpana w kałuży łez. Proponuje herbatę, kawę pyta sie jak może pomóc chociaż sam wie, ze nie jest w stanie nic zrobić. ALE REAGUJE NA LUDZKI BÓL. W przeciwieństwie do "OPIEKUNA" , który sie zmyl i wyszedł. Przyjmują żonę do szpitala "rewelacja jest miejsce dla wcześniaków, znalazło sie szkoda, ze dla martwych". Idę do lekarza zapytać co sie stało. I co słyszę "nie wiem co sie stało, mówiłem zonie żeby została w szpitalu to sie nie zgodziła. Paranoja, kompletna paranoja. Zona już w piątek była spakowana do szpitala wszystko ze sobą wzięła nawet ciuszki dla dzieci, juz przeczuwała, ze cos wisi w powietrzu poniewaz caly tydzien sie zle czula. Nawiasem mówiac byla wczesniej u swojej kolezanki, która tez miala miec blizniaki i ja o tym poinformowala, ze zle sie czuje i chyba ja wezma do szpitala. Niestety wyrok brzmial "NOSPA i do domu". Sam siedzialem przed gabinetem USG i slyszalem do zobaczenia w czwartek. No cóz moze ktos cos innego mówi a co innego mysli. Nie umie czytac w myslach.
Pytam pana OPIEKUNA czy nie warto bylo ciac w piatek przy takich skurczach przeciez dzieci zyly i majac po 2kg mogly bez problemu zyc w naszym realnym swiecie. Na co uzyskuje odpowiedz jakbym je wyciagna i zmarly by pod respiratorem to tez byscie mieli do mnie pretensje.
Panie "OPIEKUNIE" ale wtedy ktos by zawalczyl o ich los a w tym przypadku nikt nie otworzyl im dzrzwi na swiat. Powiedzialem ze 2 kg to nie tak zle chyba jak na wczesniaki z tego co sie slyszy to bez problemy takie anioly przezywaja. Dowiedzialem sie ze i 0,7kg zyja . Ale widocznie moje nie mogly.............
Nastepna informacja brzmi zona musi urodzic teraz naturalnie, z martwymi plodami moze chodzic do miesiaca czasu bez zagrozenia jej zdrowia. W drugim dniu pobytu dostaje srodki na wywolanie porodu. Zaczyna sie eldorado rodzenie dzieci silami natury ze swiadomoscia, ze nie zyja, nic lepszego kobiecie nie moze sie przytrafic w zyciu. Jedno dziecko ulozone miednicowo drugie glówkowo. Jestem przy zonie caly czas, caly poród, patrzac na moje male sliczne blondyneczki, które pukaly ale nikt nie otworzyl. Przy porodzie okazuje sie jest dwóch lekarzy i dwie polózne. Jak sie pózniej okazalo dwie najbardziej zyczliwe polozne w calym szpitalu, które wspieraja zarówno zone jak i mnie. Pomagaja mi zostac przy zonie, kiedy tego potrzebuje. Nie wywalaja mnie ze szpitala czy tez opryskliwie nie informuja mnie, ze lózko jest dla chorych i prosze z niego zejsc, tak jak robia to inne panie.
A ja sie tylko chcialem przytulic do zony, bo dwa moje aniolki juz nie mogly.
W porodzie uczestnicza takze dwaj lekarze, "mowy nie ma o OPIEKUNIE jego nie ma" jeden pomaga wydostac sie pierwszemu dziecku ulozonemu miednicowo, drugi przebija pecherz i pozwala odejsc drugim wodom plodowym. Po porodzie zostaje wyproszony z sali, nastepuje czyszczenie. Po 10 min zona "na glupim jasiu" wraca na sale jestem szczesliwy, ze zyje. Polozne informuja mnie, ze dzwonil lekarz "OPIEKUN" i zaraz tu przyjedzie zobaczyc jak sie zona czuje. NO REWELACJA !!! Powiedzialem zeby sie tu nawet nie pokazywal. Polozne zdziwione moja reakcja, nie wiedzialy o moim stosunku do "opiekuna" . Lecz zona na "glupim jasiu prosi mnie zebym nic nie mówil jak on przyjdzie, zebym wyszedl z sali. I wychodze nie slysze tej arcyciekawej romowy ale gdy tylko wrócilem dowiedzialem sie, ze zona zostala poinformowana ze jesli chciala srodki przeciwbólowe to mogla do niego zadzwonic. Ten tekst pozostawiam wogóle bez komentarza. Na drugi dzien znowu przychodzi "OPIEKUN" zatroskany i znowu wychodze. Tylko tym razem sie dowiaduje. "Widze ze pani maz nie moze sie na mnie patrzec wcale sie mu nie dziwie". Na nastepny dzien bedacu u boku zony znowu slysze nadchodzacego opiekuna, tym razem nie wytrzymuje. Otwiera dzwi pyta czy moze . Mówie ze nie i wychodzi. I to juz koniec kontaktu z tym ...
Teraz juz pochowalem Angele i Weronike ubrane w sliczne malinowe ubranka. Zona nie byla na pogrzebie, byla jeszcze w szpitalu. Zreszta, to i dobrze moze oszczedzilo to troche jej cierpienia.
To tyle czekam teraz na wyniki sekcji, która robiona jest w tym samym szpitalu, tak ze wiem z góry, ze nic nie wniesie. Skladam podziekowania dla dwóch poloznych, mysle ze napewno beda wiedzialy o kogo chodzi. I dla tych lekarzy którzy sprawili ze moja zona urodzila owoc 34 tygodni ciazy u boku swojego "opiekuna", którego na pewno nie pozdrawiam i chcialbym mu tylko powiedziec, ze dzieci to nie zadna fabryka i podchodzenie do kobiet jak maszyn, to jakas kpina...
Troche mniej ksiazek, troche wiecej zycia bo takie sytuacje sie juz zdarzaly (szkoda, ze nam o tym nikt wczesniej nie powiedzial), wiec mozna bylo je przewidziec panie "m". Zmien swoje motto zyciowe. Ono nie powinno brzmiec " NOSPA I DO DOMU". Mysle, ze nam ANGELA i WERONIKA juz nie przyniosa tyle szczesci, ale tobie dadza do myslenia dosyc duzo.
No coz co mi teraz zostalo: - pustka w domu - brak moich aniolków, dla których wszystko bylo juz przygtowane, wyprasowane, wyprane, dom przewrócony do góry nogami, zycie zmienione o 180 stopni - zona zalamana psychicznie , reagujaca placzem na kazdy przejezdzajacy wózek bo tylko ona wie ile troski i serca dala tym dwóm cudownym takim samym (jednojajowym) aniolkom.
No i nauczka jaka zostala to nigdy nie ufac lekarzowi, tylko kierowac sie swoim sercem ale skad to mogla wiedziec, to byla jej pierwsza ciaza.
reszta jest milczeniem........................................................................................ .......................................................................................................................... ...........................
|