dlaczego.org.pl  
Forum dlaczego.org.pl  >> STRATA DZIECKA
Nie jesteś zalogowany!       

Nasza historia bólem przesiąknięta. Żeganj Damianku.Hits: 645
Tigerek  
20-03-2014 22:54
[     ]
     
Nasza historia...

2 lata staraliśmy się o dziecko, naturalnie, na zasadzie "najpierw 2 lata na luzie, bez parcia na szkło, gdyby się nie udało idziemy do lekarza". Mąż pracuje na 2 zmiany, nie zawsze termin owulacji nam "pasował", moje długie cykle też nie sprzyjały stąd to założenie nasze 2 lat.

W ostatnim miesiącu tego założonego czasu zobaczyliśmy 2 kreseczki. Już 13. dnia po owulacji. Szał, radość, brak słów.

Tydzień potem zobaczyłam na bieliźnie różowy śluz, jazda do szpitala, zostaliśmy wyśmiani na korytarzu i odesłani do domu z tekstem "do 7. tygodnia to się d*** nie zawraca. Nie fisiować i iść do domu. Herbaty się napić". Na szczęście 3 dni później miałam wizytę u lekarza. Wszystkie parametry pęcherzyka w normie, niewidoczny jeszcze pęcherzyk żółtkowy, ale to norma, kontrola za tydzień. Luteina na wszelki wypadek po tym różowym śluzie. Po tygodniu pęcherzyk ładnie był, wymiary super, ale ... duży krwiak. I za niski progesteron. Luteina "setka" 4 na dobę, kontrola za 3 tygodnie.
Po 3 tygodniach - "mam złą wiadomość, nie ma bicia serca, dobra jest taka że raz wam się udało. Kontrola za tydzień, już po wszystkim poszukamy przyczyn bo tu jakaś choroba nam może weszła w paradę". Po tygodniu informacja, że 2/3 pęcherzyka się odkleiło bo krwiak podsiąka więc za kilka dni będzie po wszystkim. Do zobaczenia za 3 tygodnie jak będzie po krwawieniu... ogłuszona totalnie, spłakana, dobrze, że przyjaciółka mnie przetrzymała u siebie do wieczora.

Stwierdziliśmy, że niestety docelowo ten lekarz chociaż bardzo dobry ale na nasze możliwości za drogi, leki na 100%, badania krwi na 100%, a wizyty... w 2 miesiące wyszło nam 1500-1700zł. Poszliśmy do innej lekarki, potwierdziła, że nie ma bicia serca bo... pęcherzyk jest pusty. Dziecko umarło dawno, już się wchłonęło. Skierowanie na oddział na za tydzień... bo może jednak natura sobie poradzi.

Nie poradziła sobie, oddział, badanie jednego lekarza, drugiego, pani praktykantka obok, założenie leku. Nie mamy możliwości pochować dzieciątka, bo nie mamy jak zrobić badania genetyczne na ustalenie płci... bez tego szpital nei wyda dokumentów... położne serdecznzie, miło i ze współczuciem informują, żeby sobie nic nie wyrzucać, wszyscy tak mają, mało kogo stać na badanie za 400-500zł i mało kto może nagle zrobić wycieczkę do kliniki 150 km i jeszcze wyprosić zrobienie badania w 2 dni.

"Przygotowujemy organizm do zabiegu, może do wieczora się uszykuje, a jak nie to na rano. Być może troszkę się skurcz jakiś pojawi, może jakieś plamienie".
Po 3 h ból rozrywa od środka... krwotok po nogach... położna każe mi iść się umyć pod prysznic, przynosi podkłady, pociesza. Wszystko co na podpasce idzie do badania... płaczę w łazience i krwawię nadal. Po powrocie do łóżka położna przychodzi i mówi że "niedługo przyjdzie anestezjolog i się wszystkim zajmiemy". Przesiąka jeden podkład, drugi, trzeci... okazuje się że w wojewódzkim szpitalu po południu jest tylko jeden anestezjolog i to zajęty, ale pewnie niedługo przyjdzie, niech pani jeszcze troszkę poczeka, nie można podać przeciwbólowych bo nie wiadomo co z narkozą. I leżę tak i zwijam się z bólu i krwawię przez 3 h aż w końcu zwalnia się anestezjolog. "proszę przejść do zabiegowego"... a mi się już skończyły piżamy... idę zawinięta w ręcznik, bo mąż w pracy i cokolwiek przywiezie dopiero jutro... asystentka anestezjologa ochrzania mnie, że mam na nosie okulary. Każe zdjąć i tak dojść do fotela. Obijam się o jakiś sprzęt bo nic nie widzę i strasznie kręci mi się w głowie. Pani asystentka zła, co pani wyrabia... Stażystka z ginekologii podaje mi okulary, rękę, prowadzi, dopiero potem odbiera okulary i obiecuje zanieść na salę.

Budzę się po wszystkim i jak przez mgłę przypominam sobie zapewnienie położnej że wszystko już dobrze... co dobrze? jakie dobrze?

Rano przyjeżdża mąż, udało mu się załatwić urlop, żeby być ze mną. Nie pozwalają nam wyjść ze szpitala dopóki nie przyjdą wyniki na grupę krwi. Czekamy ponad 4 h, po czym okazuje się, że są dopięte do karty od 3 h ... dom... za 6 dni Wigilia...

Zero wskazań, informacji co dalej. Na obchodzie porannym nie wiedziałam o co pytać, a potem lekarza nie zobaczysz na oczy. Z internetu dowiaduję się, że plamienia są normą, skurcze są normą... a skąd to miałam wcześniej wiedzieć... ???

Twardo się jakoś trzymam tydzień, półtorej. Minęły święta, sztuczne uśmiechy, wszyscy taktownie milczą, pierwszy raz bez pytań " to kiedy w końcu wy?"

Po świętach coś we mnie pękło. Nie wiem co przeważa, gniew, żal, ból. Nie mam już nadziei, serce boli, mam żal, po co Dzieciątko zostało nam dane tylko na 9 czy 12 tygodni? Dlaczego inni ludzie gardzą życiem, Bogiem, ludźmi i mają wszystko? a ja tylko ból? dlaczego tak to się musiało stać? dlaczego komplikowało się wszystko? dlaczego jeszcze i zabieg, po którym podobno dopiero po pół roku możemy starać się o Maleństwo? dlaczego krwotok, tyle godzin przeraźliwego bólu? Wszystko we mnie krzyczy a mi odechciewa się być. Umarło mi pół serca a drugie pół nie daje rady. Teściowa z prostoty i dobroci serca pociesza, że "będzie kolejne", moja mama stawia siebie w centrum i lamentuje.. nad sobą, jak mogliśmy nie powiedzieć o ciąży, czy my w ogóle wiemy przez co ONA przechodzi? Brat kwituje informację krótkim "o sh*t, a patrz, ja też mam problemy, chyba pracę zmienię...". Męża brat dopytuje czy nie zrobiliśmy czegoś źle, dlaczego ten a nie inny lekarz. Jeden mąż na posterunku, ale ile wytrzyma? 2-3 przyjaciółki wtajemniczone w sprawę próbuję wspierać. Mniej lub bardziej udolnie.

A we mnie się wszystko gotuje. W dniu zabiegu bliska koleżanka urodziła dziecko... na oddziale z ścianą tuliła swoje maleństwo. Ja odnosiłam zakrwawiony podkład do dyżurki. Dlaczego moje dziecko nigdy nie powie "mamusiu/tatusiu"? czym zasłużyliśmy sobie na tą ranę? dlaczego ten piękny czas czekania na dziecko został nam tak brutalnie odebrany? dlaczego o ile w ogóle coś się światu odwidzi i dostaniemy drugą szansę - dlaczego ten czas na zawsze ma być naznaczony piętnem przeszłości? strachem że znowu pójdzie coś nie tak?

Nie koniec... okazało się, że przez te tygodnie, gdy ja miałam świadomość martwego dizecka w sobie - 2 moje najbliższe przyjaciółki, siostry od serca zaszły w ciążę... o jednej z nich wiem od początku. Mlodsza o 7 lat, każdy dzień jej ciąży "muszę" przeżywać wraz z nią, taka jest... nie docierało, że jej pleplanie o ciuszkach i mebelkach w 4. tygodniu ciąży mi sprawia ból... Druga powiedziała mi dziś. "Powiedziała" - prze wiadomość na FB. Godzinę po tym, jak wróciliśmy z duchowego pogrzebu naszego Synka (od początku miałam pewność,że to Maleńki królewicz). Nie wiem ile jeszcze bólu można znieść. 


  Temat Autor Data
*  Nasza historia bólem przesiąknięta. Żeganj Damianku. Tigerek 20-03-2014 22:54
  Re: Nasza historia bólem przesiąknięta. Żeganj Damianku. iwona0489 21-03-2014 08:14
  Re: Nasza historia bólem przesiąknięta. Żeganj Damianku. iwona123 21-03-2014 09:42
  Re: Nasza historia bólem przesiąknięta. Żeganj Damianku. Marta111 21-03-2014 10:17
  Re: Nasza historia bólem przesiąknięta. Żeganj Damianku. Mama Huga 21-03-2014 13:54
  Re: Nasza historia bólem przesiąknięta. Żeganj Damianku. Klaudia23 21-03-2014 15:53
  Re: Nasza historia bólem przesiąknięta. Żeganj Damianku. woldemort 21-03-2014 20:52
  Re: Nasza historia bólem przesiąknięta. Żeganj Damianku. misia81 21-03-2014 22:01
::   w górę   ::
Przeskocz do :
Forum tworzone przez W-Agora