Witajcie anielskie mamy, niestety dołączyłam do Was... Byliśmy z mężem tacy szczęśliwi, gdy byłam w ciąży. Wszystko przebiegało bez komplikacji. Bałam się trochę na początku, ale gdy minął trzeci miesiąc, nie wierzyłam, że może stać się coś złego. Czułam się świetnie, pracowałam. W 25 tc nagle zaczęłam krwawić w drodze do pracy. Zadzwoniłam po pogotowie. W szpitalu powiedzieli mi, że to łożysko centralnie przodujące. Zdziwiłam się, bo przecież byłam u lekarza i nic takiego nie widział i zmartwiłam się, ale jeszcze nie tak bardzo, pomyslałam że jak będę leżeć to będzie dobrze. Krwawienie ustawało, ale nasiliło się w nocy. Nad ranem usg- serce Maleńkiej bije, ale następne badanie wykazało pęknięcie wód płodowych- i już wiedziałam, że jest bardzo źle. Kolejne usg wykazało ilość wód płodowych w normie, za to bardzo duże oddzielenie łożyska, które okazało się jednak usadowione prawidłowo... Córeczka żyje, natychmiastowe cięcie cesarskie... Jeszcze wtedy byłam pełna nadziei. Ula urodziła się w stosunkowo dobrym stanie jak na takiego malutkiego wcześniaczka, spora waga jak na ten tydzień, brak wylewów dokomorowych i samo to, że przeżyła przy tak dużym oddzieleniu łożyska... Niestety, później jej stan się pogorszył, pojawiły się ciężkie wylewy dokomorowe, wszystkie układy zaczęły gorzej pracować i nasze słonko odeszło... Nie wiadomo, z jakiego powodu oddzieliło się łożysko- badania nie wykazały infekcji, nie było urazu... może już nigdy się nie dowiem. Teraz wszystko, co robię wydaje się nie mieć sensu, kiedy nie ma ze mną Uli :( jak żyć? mama Uli[*] i Łukasza
|