Witam Was drogie aniolkowe mamy, niestety 07.04.2009 dolaczylam do waszego grona:(. Gdy byłam w ciazy w 21 tyg dowiedziałam sie ze moja coreczka ma wade przelyku, nie bylo widac zoladka, mialam robiony szereg badan, wygladalo na to ze wszystko poza tym jest w porzadku. Jestesmy z Poznania, ale znalezlismy w interencie ze we Wroclawiu jest najlepszy specjalista od operacji przelyku, dlatego tez pojechalismy do Wrocławia i tam urodziłam Olgunie przec cc 04.02. Po urodzeniu malutka miala zrobione badania i jakiez ogromne bylo nasze szczescie gdy okazalo się ,ze Olga nie ma wady przelyky, ze sonda dochodzi do zoladka. Mimo swiezej rany szlochalam ze szczescia ,ze moja córeczka jest zdrowa, to bylo takie cudowne, ze az nie chcialo sie w to wierzyc.Niestety stan Olgi pogarszal sie z dnia na dzien,urodzila sie w srode a juz w czwartek w nocy była zaintubowana. W piątek uslyszalam ze cos dziwnie slychac jak oddycha, 3 godz chodzilam za lekarzem żeby przyszedl ja zobaczyc, w koncu się doczekalam i faktycznie lekarce również wydawalo się ze jest cos nie tak. Zdecydowala ze w sobote trzeba zrobic kolejne badania. Niestety wykazalo ono ze malenka ma bardzo powazna wade, ktorej lekarze nigdy wczesniej nie widzieli, nie było nigdy takiego przypadku w polsce i nie wiedzieli co z tym zorbic, mianowicie okazalo się ze olga zamiast dwoch rur przelyku i tchawicy ma jedna, na calej dlugosci były one zrosniete.W ten sposób nie może ani jesc ani oddychac.Dla nas był to wyrok- smierc. Lekarz (wyjatkowy i wspanialy człowiek prof Patkowski)jednak dal nam nadzieje, od 40 lat na calym swiecie było 36 takich przypadkow z czego 5 dzieci przezyla.podjeli się operacji tutaj w polsce, było duze ryzyko ze nie przezyje tej operacji, ale udalo się , przezyla , rozdzielili tchawice z przelykiem i pozostalo czekanie. Po dwoch tygodniach od operacji udalo się rozintubowac, dawala rade oddychac, wszystko szlo dobrze, wracala powoli do sil.Jakze cudownie było moc ja wziąć na rece, calowac, kochac, dotykac, plakalam znow ze szczescia.Kolejene 1,5 miesiaca na intensywnej, kapalam ja tulilam, widzialam piekne usmiechy, cudowne spojrzenia. W koncu stan był na tyle stabilny ze zeszlismy z intensywnej terapii- niestety tylko na tydzien Nagle w nocy w niedziele, stana zaczal się bardzo szybko pogarszac, zaczelam panikowac bo uslyszalam jakis wewnetrzny glos” ona umrze” wiedzialam ze cos dzieje się z brzuszkiem, mowilam lekarzom wiele razy , ale niestety nie sluchali…. w poniedziałek rano prof Patkowski zauwazyl ze doszlo dopekniecia jelitka( malutka jako ze nie umiala polykac miala jejunostomie, karmienie dojelitowe) szybko operacja, niby udalo się oczyscic jame brzuszna, ale niesetety doszlo już wstrzasu septycznego i zatrzymania pracy serca…. Przywrocili prace serca , ale powiedzieli ze w kazdej chwili może dojsc do zgonu. Zawsze mowilam do niej „ Olguniu bądź silna, bądź dzielna, musisz zyc, zobaczysz jak cudowne będzie zycie” i caly czas dawala rade. W ten poniedziałek był u niej ksiadz i mowil zebysmy pozwolili jej odejsc w spokoju. Posłuchalam go i powiedzialm” kocham cie nad zycie moje sloneczko, nie chce zebys umierala , ale jeśli musisz to odejdz w spokoju” i…. odeszla we wtorek o 4:35. Kocham cie moje sloneczko nad zycie i zawsze będę cie kochac.Cale zycie będę zyc wiara ze kiedy i na mnie przyjdzie czas to będziemy mieć szanse znow być razem. ania mama aniolka Olguni (ur.04.02.2009 zm.07.04.2009) i Amelki (16.10.2006)
|