Minęło 5 miesięcy, pozornie jest lepiej, potrafię powstrzymać płacz, nie pójść jeden dzień na cmentarz bez potwornego poczucia winy poczucie winy to w ogóle inna historia, z tym będę żyć do końca. Problemem jest złość, na ignorancję ludzi, na ich przejmowanie się "podniecanie" błahymi problemami, na ich radość i paradoksalnie też na niedocenianie szczęścia. Na uśmiechnięte matki z wózkami, na martwiące się katarem szkraba koleżanki z pracy. Złość na los, na rodziców że nigdy ich nie było przy mnie, na męża że mnie nie rozumie, że nie czuje tego jak ja... Złość wylewa się ze mnie, maskuję ją uśmiechem, staram się nikogo nie urazić, ale chwilami gdy widzę uśmiechniętą matkę mam ochotę powiedzieć jej: przed Wami całe życie, tyle się może wydarzyć, nie ciesz się więc, nie czuj się bezpieczna, nie znasz dnia ani godziny. Ja naprawdę nie chcę zgorzknieć, staram się wszystko sobie poukładać w głowie, ale niesprawiedliwość losu nie daje mi normalnie żyć, codziennie budzę się i zasypiam z pytaniem dlaczego i imieniem mojego synka w głowie... A może to tylko ja z natury jestem tak zła że zamiast samej rozpaczy trawi mnie złość, nic dziwnego, że nie zasłużyłam na dziecko... Mama Kubusia(24.11.07 +14.01.08) (******************************) Śpij moje serce... http://sercekubusia.blog.onet.pl/
|