moja ciąża nie przebiegała z początku różowo...każdy powtarzał jak ja dam sobie radę z pracą i studiami.potem wszystko się zmieniło.w miarę jak rósł mi brzuszek ,rosła radośc całej mojej rodziny i przede wszystkim naszej-mojej i mojego narzeczonego.tak bardzo dbałam o siebie,On też sie zmienił,stał sie strasznie opikuńczy.ruchy dziecka sprawiały że byłam taka szcześliwa...nadszedł luty.kupiliśmy wózek,miałam już ubranka,łożeczko...termin porodu był wyznaczony na 09 lutego,ale nic sie nie działo.to była sobota,poszłam na wizytę kontrolną-lekarz zrobił USG,wszystko było w porządku,serduszko biło.w niedziele rano,10 lutego miałam zgłosic się na badanie tętna.poszłam,myślałam że to będzie rutynowe badanie...podłaczyli mnie pod jeden sprzęt,nic nie słychac,potem pod drugi-też nic..nie wiedziałam co sie dzieje,zaczęlam sie denerwowac..potem badanie usg,znów na 1sprzecie ,potem wezwali drugiego ginekologa...byłam przerażona,powiedzieli tylko że trzeba zrobic cesarke.zadzwonilam z placzem do domu zeby przyniesli mi rzeczy..lezalam podłaczona pod kroplówke,pamietam jak kręcili się obok mnie,pielegniarki,lekarze...na korytarzu widziałam narzeczonego,matkę,siostrę,ciotkę...płakali.ponarkozie obudziłam sie gdzies koło 17stej.byłam jak w transie,budziłam sie na 15sekund by znów na kilka minut usnąc...usłyszałam tylko,że to synek...w poniedziałek rano przyszli do mnie matka i narzeczony,pytałam kiedy GO zobaczę,a oni nie odpowiadali,czułam że coś jest nie tak.wtedy wszedł lekarz i powiedział ,ze jest mu przykro ale dzieciątko urodziło sie martwe.zaczęlam wyc z bolu...dlaczego my???co się stało przecież dzień wcześniej wszystko było ok?dzieciątko schodząc do kanału rodnego przycisnęło sobie pępowinę,wystarczyły 2,3 minuty...od tego dnia minęły ponad dwa tyg,a ja nie umiem sie z tym pogodzic,nie potrafie zrozumiec.dlaczego nigdy nie przytuliłam mojegoSYNKA,nawet nie wiem jak wygladał...został nam tylko ból i cierpienie...nic więcej mama Bartusia(+10.02.2008)KOCHAM CIĘ ANIOŁKU
|