5 marca obudziłam się
i czułąm że muszę do toalety, miałam jakieś parcia na odbyt. Pojechałam do szpitala to był
26 tc, leżałam 28 h na porodówce obok mnie dziewczyny rodziły i odchodziły na sale
poporodowe, naprzeciwko mnie była waga dla niemowląt, o ironio urodziły się nawet bliźniaki,
każde przyjście na świat maluszka opłakiwałam- tak bardzo nie chciałam teraz urodzić. Udało
się po kilku kroplówkach przeniesiono mnie na sale przedporodową. Po 2 tyg załozono mi szew
mi donalda. Pomyslalam teraz musi być OK. to był wtorek dzień po poniedziałku
wielkanocnym cała noc pod kroplówkami obchód i te słowa "musimy przerwać tę ciąże, pani
wyniki są fatalne zagrażają maluszkom" Nie zgadzam się, płacze, kolezanka dzwoni do
męza- ja nie moge wydusic ani słowa, mąz przyjezdża i podejmuje decyzje. Mówi że jestem
najważniejsza a dzieci mają większe szanse przeżyć w inkubatorach niż we mnie. Połowa 29
tc.
O 10,32 przychodzi na świat Filip, 2 min później Szymon, ja widze wszytsko w tych
lampach co wiszą nad stołem, zawsze chcialam widzieć jak rodzą sie moje dzieci. Mąż leci
na góre na erke waruje tam do północy w międzyczasie przychodzi i zdaje relacje, są pod
respiratorami ale sikają i Filip zrobił kupke (bidulek nie wie że to smułka :)
o
22-ej każe sie zaprowadzić na erke jestem najszybszą matką na oddziale inne kobiety po
cesarkach oglądaja swoje dzieci na drugi dzień. Nie mogę tego pojąć. mama Szymonka (ur 29 III 2005, zm. 07 IV 2005) i Filipka (ur 29 III 2005 zm 14 IV 2005) oraz najszczesliwsza mama cudownej Lenki ur 03 VII 2007
|