Nie daje rady. Zaluje ze wrocilam do pracy bo jest ze mna coraz gorzej. Od dwoch tygodni nie moge sie pozbierac, ciagle placze. Myslalam ze praca mi pomoze, zajme sie czyms, spotkam sie z ludzmi a tymczasem ja popadam w coraz wiekszy dol. Wczoraj przezylam pieklo. Najpierw 6-letia dziewczynka ze szkoly mojej corki zapytala czy moje dziecko umarlo. Kompletnie zaskoczyla mnie tym pytaniem, chcialam zapasc sie pod ziemie, uciec, nie bylam w stanie wydusic z siebie slowa. A matka rzecz jasna nie slyszala, zajeta byla rozmowa. Potem poszlam do pracy i gdy tylko tam weszlam chcialam uciec. Zobaczylam bowiem kolezanke z jej nowonarodzonym dzidziusiem i inne dziewczyny zachwycajace sie tymze dzieckiem. Ominelam je wszystkie i nic nie mowiac poszlam do innego pokoju, wybuchajac przy tym placzem. Nie moglam sie opanowac, nie moglam... Dziewczyny przyszly do mnie i zaczely pocieszac, ale ja plakalam coraz bardziej i glosniej. Nie bylam gotowa na spotkanie z ta dziewczyna, nie wiedzialam nawet ze juz urodzila...Wyszlam na papierosa, zadzwonilam do meza i po pewnym czasie sie uspokoilam ale juz do konca zmiany bylam w wielkim dolku. Nie moge powiedziec mezowi, ze popelnilam blad wracajac do pracy, bo on nie chcial zebym wracala. a ja sie uparlam i teraz place za to.
Moje szczescie odlecialo...
Mama Nadii 6 lat I Dalii (*18.10.14) 27 tc
|