czytałam ją zaraz po śmierci Zuźki. W życiu sobie nie przypomnę. To mógł być rozdział z którejś książki o śmierci dziecka, żałobie. Książki, które można dostać są o umieraniu dzieci starszych, chorujących z reguły na raka; psychologiczne etapy żałoby- to warto przeczytać, bez względu na to w jakim wieku straciło się dziecko, czy kogoś bliskiego, ale tylko w jednym miejscu znalazłam o żałobie, choć było się jeszcze w ciążcy, choć dziecko żyło...Żyło, ale to było życie na bombie zegarowej. Jak dowiedziałam się o chorobie Zuzi, to było zprzeczenie- lekarze się mylą, sprawdzajmy, może jednak inny lekarz wykluczy...Nikt nie wykluczył... Potem był żal- o chorobę..dlaczego, to moje dziecko jest chore, dlaczego to nas spotkało? niedowierzanie- ale nie w to, że umarła, bo przecież była z nami, tylko w to, że może umrzeć, że odejdzie. Walka o każdy dzień i "blokada" na słowa lekarzy, że owszem jest stabilna, oddycha (czy sama, czy z pomocą sprzętu, bo różnie to bywało),ale jej stan zdrowia nie pozwoli jej żyć. I nie wiadomo, na co jeszcze choruje? Ja choć słyszałam, to ich nie słuchałam. Kazałam spojrzeć na Zuźkę i przypominałam "miała urodzić się martwa,a jest z nami". Wydawało mi się, że moje dziecko jest silniejsze, niż było w rzeczywistości. Braku siły emocjonalnej nie można jej zarzucić, ale braku siły fizycznej, spowodowonej chorobami, wadami- tak. Wtedy tego nie widziałam. Ulga- tak...to poczułam, jak umarło moje dziecko. Nie miałam żalu o jej śmierć. Po prostu przyszedł moment,kiedy wiedziałam, że tak trzeba...Dla niej. ..Czułam ulgę, że moje dziecko już nie cierpi. Co nie zmienia faktu, że moje serce wtedy unieruchomiłabym na stałe i odeszła razem z nią. Ale ono nie chciało przestać bić. "Żałoba"- bardzo świadoma. Wiedziałam, że muszę sobie dać czas, poukładać myśli, uczucia. Wiedziałam, że nie mogę jej hamować, ani przyspieszać. Dwa dni po pogrzebie poszłam na uczelnię, po kolei do wszystkich prowadzących, że wracam jednak na studia, ale nie dam rady teraz zdawać egzaminów. Poprosiłam o terminy na wrzesień. Przyjaciółki zabrały mnie na tygodniowy wyjazd na Sycylię, żeby ze mną móc rozmawiać- tak..właśnie po to..cudowne osoby, prawda? Wróciłam, poszłam do psychiatry. Dostałam leki na sen i na ataki furii..Zdarzały mi się...We wrześniu byłam w ciąży, ale króciutko. Potem studia i kolejne dziecko. Chciałam o niej mówić bez przerwy. Każdemu. Niech wszyscy wiedzą, jaką miałam wspaniałą córkę. Akceptacja- nie wiem kiedy, nie potrafię okreslić tego momentu, ale w pewnym momencie zaakceptowałam, pogodziłam się z tym, że moje dziecko było chore. Tak..pogodziłąm się z jej chorobą, bo śmierć była tylko etapem końcowym. Była naturalnym ciągiem zdarzeń. Nie do uniknięcia. Szkoda, że nie potrafię określić tego czasu, na pewno to nie było pod wpływem jednego bodźca, ale cały etap. Poczuła po raz kolejny ulgę...I przestała "przychodzić" do mnie i śnić mi się Zuzanna.
Moje macierzyństwo z Zuzanką spowodowało, że chciałam być tylko matką. Zatraciłam siebie. Żyłam dla dzieci i ja nie byłam ważna. Wszystko dla nich. Znów coś zaczęło być "nie halo". Znów zaczęło czegoś brakować. A wszelkie próby wybrnięcia z tego "macierzyńskiego więzienia" kończyły się wyrzutami sumienia. Jednak udało mi się odzyskać swoje JA. Jestem teraz nie tylko matką, ale i kobietą, która chce się spełniać. I która uczy swoje dzieci, że muszą rozumieć potrzeby innych. Zuzia nauczyła mnie empatii, wytrwałości, zrozumienia. Ale też "skrzywiła" mnie w pewien sposób, co powoli prostuję. Zawsze będę ją kochała, ale wiem, że nowo poznanej koleżance nie jest potrzebna wiedza o tym, co przeszła moja rodzina. Liczy się tu i teraz.
Mama Królewny Zuzi 23.08.07-06.06.08* Księżniczki Natalki 24.09.09 Księciunia Nikosia 24.01.12 -------- "Śmiertelnie chore dzieci wiedzą, że umrą. Jest to wiedza nieświadoma ale kieruje ich postępowaniem. Ci, którzy żegnają się z nimi, mają przytępiony słuch. Jesteśmy głusi na przekazy umierających."
|