Zgadzam się z Wami nieważne na jakim etapie życia nasze dzieciątka odeszły bez względu na to ból jest taki sam. A propo to co usłyszałam od dziewczyny z którą byłam w szpitalu jak się Justyś urodziła. Po tym jak umarła dopytywała się "delikatnie" co się stało a na koniec stwierdziła:"wiem co czujesz bo do mojej córeczki też pogotowie przyjechało, reanimowali ją ale potem biedactwo i tak musiało być w szpitalu".No i jeszcze jej stwierdzenie "mi to się udało ją uratować." Tak mnie tym wkurzyła oczywiście cieszę się że jej maleństwo nie dołączyło do Aniołków ale do cho...skąd ma wiedzieć co czuje jej mała żyje a pozatym nie ratowałam swojej córeczki gorzej niż ona. Dotknęła mnie tym do żywego...Uwielbiam ludzi którzy zupełnie nie widzą że ciężko na jakiś temat rozmawiać tylko drążą...taka ciekawość. Pamiętam też że jak po mnie przyjechała karetka to wszyscy stali w oknach i na balkonach i się tak gapili jak ja się bałam wrócić do siebie wiedząc że wszyscy widzieli moją porażkę.Tak się bałam czy nie pomyślą sobie że to ja coś małej zrobiłam, teraz mam to gdzieś. A co do znajomych została jedna może to i lepiej bo i tak nie mam ochoty na spotkania a ona jedyna jeszcze mnie pyta co czuje i nie ucieka jak chce opowiedzieć o Małej, bo reszta ludzi się spina i lepiej zakończyć temat. Ściskam mocno i światełka dla Aniołków (*)
|