Widzisz ludzie myślą, że minęło już prawie 5 miesięcy i już się powinnam ogarniać. Co mnie kosmicznie dziwi, bo od samego początku jestem ogarnięta, radzimy sobie z mężem, nikomu nie daję odczuć swojej rozpaczy. A oni i tak wiedzą lepiej. A ludzie sprawiają wrażenie, że było minęło. Od samego początku niewiele mówili o Tymusiu i nie odzywają się do teraz. Ja raczej podchodzę do tego z tzw "zwisem" niech sobie mówią, mój synek jest wokół mnie, był, istniał. A to, że ktoś sobie tak uważa, nie mówi, niech sobie myśli co chce. Bardzo nam to otworzyło oczy na rzeczywistość, na to jacy ludzie nas otaczają. I w sumie dobrze. Ja na cmentarz nie chodzę codziennie, nie mam takiej potrzeby. Mój Syn jest cały czas przy mnie, cmentarz zawsze był dla miejscem, przepraszam, że to tak określę dla maszynerii, która w pewnym momencie, przestała działać. To pozwoliło mi psychicznie dać sobie radę z wizytami na cmentarzu, które na początku były bardzo trudne.Ludzie zmarli dla mnie czuwają nad nami, są gdzieś obok, przy nas. Na cmenatarzu to takie w sumie miejsce, gdzie mogę fizycznie się spotkać ze swoim dzieciątkiem. Ale metafizycznie on jest ze mną. Dlatego nie czuję takiej potrzeby. Ale widzisz, to też moje podejście, moje bardzo hmmm proste tłumaczenie sobie tego wszystkiego, moje wyrażanie, stoickie tego co się stało. Daje ludziom pole do popisu z plotkami. Mało kto wie co w nas siedzi z mężem. Jesteśmy typami, które mało o sobie mówią, zawsze są twarde, radzą sobie ze wszystkim. Myślą sobie więc, plotkują, że nas to nie obeszło, że przeżyliśmy i już jest ok, ja to już w ogóle zimna jestem, nawet psycholożka to zasugerowała. Co jest totalnie oderwane od prawdy, bo wewnątrz jest co jest, to co tu opisuje.
Są więc dwie strony, albo trzeba się ogarnąć, bo źle się smucić, albo trzeba bardziej rozpaczać. Wiesz mam wrażenie, ze ludzie szukają powodów, tematów by pouczyć by powiedzieć coś, chcą czuć się mądrzejsi w tym wszyskim. A jestem pewna że w głębi duszy oddychają z ulgą, że ich to nie spotkało.
Może to zamotane co napisałam, ale wniosek jest prosty, ludzi trzeba olać, nie pomogli, nie pomagają, więc trzeba mieć ich hmmmm jako znajomych, nie przejmować się mówieniem i opiniami, nic nie wiedzą. Szanować tych, którzy w tej tragedii uczestniczyli z nami, pomagali i są. Z nimi warto być blisko i warto liczyć się z ich opinią. Jak to w przysłowiu, prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. I tak to jest.
|