Ja na codzień nastrój mam w miarę dobry, ale są takie spadki, ze mam ochotę zniknąć, zapaść się w sobie i płaczę z tej swojej bezsilności, że już nic nie mogę zrobić. Niby wszystko jest ok, na zewnątrz, ale wewnątrz, przychodzi taki moment, takiego dogłębnego dotarcia tego co się stało, takiego do cna, wraca to co się działo, słszę swój krzyk, widzę wszystkie chwile przed i nagle spadam gdzieś w głąb siebie. Oczywiście mam wrażenie, że otoczenie wie lepiej ode mnie, co trzeba co nie, nikt ze mną nie rozmawia ale wiedzą lepiej. A najlepiej jakbym wróciła do pracy, jakbym coś ze sobą zrobiła. A ja nie chcę, mam plany w krótych jestem zawieszona i na razie nie pójdę do pracy i już. Szczególnie do tej w której byłam, to byłby gwóźdź do trumny. Najbardziej przykre jest to, że nagle się ocknęłam w tym że jestem praktycznie sama, gdzieś się wszyscy podziali, gdzieś uciekli. Mam poczucie ogromnego zmęczenia materiału, zmęczenia siebie, po prostu staram się to wszystko dźwigać, dawać radę, być dalej taką samą mamą dla Mikołaja i po prostu jestem zmęczona. Zawsze dla wszystkich byłam w pełni sił, nigdy nie zmęczona, zawsze uśmiechnięta. Ale jestem koszmarnie zmęczona, jakbym mogła to przesypiałabym całe dnie.
|